Translate

sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział VII

-Janet?
-We własnej osobie.
-Co ty tu robisz? Gdzie ja jestem?
-Jesteś w szpitalu. Podobno zemdlałaś.
Spojrzałam na swoją rękę. Była zabandażowana, a mnie podpięli do kroplówki. Janet siedziała obok mojego łóżka. 
-Jak się czujesz?
-Dobrze. Jest z tobą Michael?
-Nie. Nie powiedziałam mu, że jadę.
-A co miałaś na myśli mówiąc, że miał już pierwszą myśl samobójczą?
-Chciał skoczyć z balkonu. Na szczęście przemówiłam mu do rozumu. 
-Myślisz, że to moja wina?
-Nie. Chciałaś dobrze dla niego. Ale ja uważam, że ty byłaś, jesteś i zawsze będziesz najlepszą dziewczyną jaką miał. 
-Dzięki. To miło z twojej strony. 
Nagle do sali wbiegł Michael. 
-Rose, Boże. Jak ja się o ciebie bałem. 
-Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
-Pojechałem za Janet. Nie poznała mnie, bo wziąłem inne auto. 
Janet zmierzyła go surowym spojrzeniem. Kucnął obok mnie, złapał za rękę i zapytał:
-Jak się czujesz?
-Lepiej. Dlaczego przyjechałeś?
-Bo cię kocham. Tak trudno to zrozumieć?
-Ale my nie możemy być razem... Potrzebujesz kogoś lepszego. 
-Bredzisz w gorączce. 
-Wcale nie. 
-Rose, wbij sobie do głowy, że ja potrzebuję tylko ciebie. Nie chcę nikogo innego. 
-Nie Mike. Ja nie mogę ci tego zrobić. 
-Ale chociaż mnie nie unikaj. Nawet chyba nie masz jak. 
-W jakim sensie?
-Sam powiedziała, że możemy u niej zamieszkać. 
-Świetnie...- mruknęłam pod nosem. 
Pod wieczór wyszłam ze szpitala. Dali mi jakieś tabletki na wzmocnienie, bo straciłam dużo krwi, i poszliśmy do domu. Nic nie zjadłam, tylko od razu położyłam się do łóżka. W środku nocy obudziłam się z krzykiem. 
-Rose! Co się stało?
-Miałam... Zły sen...
Kucnął obok łóżka. 
-Spokojnie. Już wszystko jest dobrze. Co ci się śniło?
-Sierociniec sprzed lat. Nie chcę tam wracać. 
Michael usiadł na brzegu materaca i przytulił mnie. 
-Nie wrócisz. Nie pozwolę na to. 
-Obiecujesz?
-Obiecuję. Mam z tobą zostać?
Pokiwałam głową. Mike położył się obok mnie i przyciągnął do siebie. Zasnęłam szybciej, niż poprzednio. Kiedy się rano obudziłam, on jeszcze spał. Miałam okazję, żeby na niego popatrzeć. Kochałam go, ale nie mogłam pozwolić, żeby przeze mnie cierpiał. Musiałam go jakoś zniechęcić do mnie. Nagle otworzył oczy i posłał mi czarujący uśmiech. 
-Dzień dobry. Jak się spało?
-Lepiej. Dzięki, że ze mną zostałeś. 
-Cała przyjemność po mojej stronie. 
Ubrałam się potem, umyłam i zeszłam na śniadanie. Wszyscy już tam byli. 
-I jak tam gołąbeczki? Jak się spało?- zapytała Sam z uśmieszkiem na twarzy.
-Mike tylko ze mną został, bo nie mogłam spać- wytłumaczyłam.
Zobaczyłam jego minę kątem oka. Był zawiedziony. Nie mogę pozwolić, żeby dalej mnie kochał. Nie zepsuję mu życia, nie mogę. Jest dla mnie zbyt ważny. Minęło kilka miesięcy. Pewnego ranka zrobiłam sobie herbatę i po śniadaniu wyszłam z Dżarim do lasu. Po jakimś czasie usłyszałam za plecami:
-Mógłby tak biegać cały dzień.
Stał tam Michael, oparty o drzewo z rękami założonymi na piersi. Podszedł do mnie i stanął obok. 
-Ładnie tu. 
-To moje ulubione miejsce do przesiadywania. 
Nagle ktoś uderzył mnie w głowę i światło zgasło. Obudziłam się w jakimś domku. Było ciemno i zimno. Nigdzie nie widziałam Michaela. 
-Nasza księżniczka się obudziła- usłyszałam głos. 
-Gdzie jest Michael? Co mu zrobiliście?
-Spokojnie. Twój chłoptaś jest w drugim pokoju. 
Ukląkł przede mną. 
-Czego chcecie?- zapytałam. 
-Trochę was tu przetrzymać. Może jakiś okup uda się za was wyciągnąć.
-Zrobiliście mu coś?
-Pytaliśmy się o ciebie, ale nic nie powiedział. Więc dostał parę razy w dziób. 
-Nie!
-Spokojnie. Teraz pora na ciebie. Powiesz nam parę rzeczy, a my nic ci nie zrobimy. 
-Nic wam nie powiem. 
-Ach tak?
Uderzył mnie parę razy w twarz. 
-A teraz?
Naplułam na niego. 
-Tak się nie dogadamy. 
Zawlókł mnie do innego pokoju. Potem rozebrał i... Po godzinie zostawił mnie. Ubrałam się obolała i znów skuli mnie płaczącą. W pewnej chwili wrzucili do tej samej celi Mika. Zakuli go obok mnie. Miał rozciętą wargę. Kiedy mnie zobaczył, płaczącą, przybliżył się i powiedział:
-Spokojnie. Jakoś stąd uciekniemy. Powiedz, skrzywdzili cię?
Pokiwałam głową. 
-On mnie...- nie przeszło mi to przez gardło. Mike się domyślił co chciałam powiedzieć. 
-Sukinsyn! Zabiję go! 
Zaniosłam się głośnym szlochem. 
-Ciii. Spokojnie. Jestem tu i nic ci już nie grozi. Obronię cię. 
Wtuliłam twarz w jego pierś. Nie mogłam przestać płakać. 
-Rose, masz wsuwkę do włosów?
Kiwnęłam głową i wyciągnęłam ją z kieszeni. Mike zaczął grzebać coś w swoich kajdankach. W końcu się uwolnił. Potem dyskretnie zaczął rozkuwać mnie. Wziął mnie na ręce i zaczął się skradać. W pewnej chwili stanął. 
-I jak ta laska?
-Trochę się opierała, ale poza tym dałem sobie radę. Po małym numerku zaczęła ryczeć, ale już nie . A jak z tym gościem?
-Dałem mu jeszcze parę razy w mordę i już nie pyskował. Skurwiel jeden. 
Mike przemknął się dyskretnie obok nich i w końcu wyszliśmy na dwór. Zaczął biec w stronę domu. Po paru minutach, wbiegł tam z hukiem. 
-Gdzie wy byliście?! Co się stało?!
-Nie ma czasu! Muszę zawieść Rose do szpitala! Janet, pojedziesz ze mną?
-Jasne. Lecę po kluczyki. 
Mike spojrzał na mnie z troską i niepokojem. 
-Wszystko będzie dobrze. Janet już idzie. 
Mike usiadł ze mną z tylu, a jego siostra za kierownicą. Mocno się w niego wtuliłam. 
-Co się tam właściwie stało?- zapytała. 
-Powiem ci później. 
Dojechaliśmy do szpitala. Lekarka zaczęła mnie badać, kiedy Mike powiedział:
-Zaraz wrócę, dobrze?
Kiwnęłam niepewnie głową. Po paru minutach lekarka powiedziała:
-Wszystko jest w porządku. Nie ma żadnych urazów wewnętrznych. Może pani wracać do domu. 
Ubrałam się i wyszłam. Przed gabinetem Mike rozmawiał jeszcze z Janet. Kiedy mnie zobaczył, podszedł i zapytał:
-I jak? Wszystko dobrze?
Kiwnęłam głową. Pojechaliśmy z powrotem do domu. Przez całą resztę dnia, leżałam z Michaelem na kanapie. Nic nie jadłam, nic nie piłam i w ogóle się nie odzywałam. Leżałam tylko w jego objęciach. Przyszedł czas, żeby położyć się spać. Mike zaniósł mnie do łóżka i chciał wyjść. 
-Nie zostawiaj mnie...- zaczęłam płakać. 
-Jestem tu. Nie płacz. 
-Ja nie chcę, żeby on tu wrócił...
-Nie wróci. Nie pozwolę, żeby cię znów skrzywdził. 
Położył się obok. Głaskał mnie delikatnie po plecach.
-Co masz zamiar teraz zrobić?- zapytałam.
-Z nim? 
Pokiwałam lekko głową.
-Jak znajdę tego, który ci to zrobił, zabiję skurwysyna!- wybuchnął. Spojrzałam na niego przerażona- Przepraszam, już nie będę krzyczał. 
-Nie chcę, żebyś zrobił coś głupiego. Nie mam zamiaru oglądać cię za kratkami.
-A ja nie mam zamiaru tam trafić. Spokojnie, wiem co robię. 
-Bałam się.
-Ja też.
-Ty?
-Bałem się, że cię stracę. 
-A ja, że coś ci zrobią. 
-Naprawdę?- zapytał zaskoczony.
Przytaknęłam. Nagle nachylił się lekko nade mną. Nie bałam się. Wiedziałam, że nic mi nie zrobi. Poczułam nacisk na ustach. Całował mnie delikatnie. Jego usta były ledwo wyczuwalne. Położył jedną dłoń na moim biodrze. Po chwili spojrzał mi w oczy. 
-Teraz na pewno nie wyjdę- zaśmiał się.
-Nawet nie próbuj- przyciągnęłam go do siebie i zatonęliśmy w pocałunku. 
-A skąd ta nagła zmiana poglądów?- zapytał.
-Bo zrozumiałam w końcu, że nie mogę bez ciebie żyć...
-Nareszcie. Wiesz jak długo na to czekałem?
-Pewnie długo, Puchatku.
-Brakowało mi tego, jak nazywasz mnie Puchatkiem. Ale pamiętaj, że głodny niedźwiadek jest niebezpieczny. 
-Cieszę się, że ze mną jesteś. 
-Ja też królewno. Ale teraz już śpij- pocałował mnie w czoło. 
Zamknęłam oczy. Minęły dwa następne miesiące. Byłam bardzo nieśmiała i obawiałam się wielu rzeczy. Miałam uraz po tym... zdarzeniu. Ciągle widziałam go przed oczami. W końcu jakoś się tego pozbyłam. Michael był ze mną cały czas. Nie mogliśmy bez siebie żyć. To dla mnie jak żyć bez powietrza. Pewnego ranka Mika nie było obok mnie. Ubrałam szlafrok i zeszłam do kuchni. Mój ukochany stał przy blacie w samych spodniach. Reszta jeszcze spała. Chyba mnie nie zauważył. Zakradłam się i objęłam go od tyłu. 
-A co robi mój kochany niedźwiadek?- zapytałam.
-Szykuję kotkowi śniadanie- cmoknął mnie w usta- Jak się spało?
-Dobrze. 
-Siadaj, zaraz podam. 
Zajęłam miejsce przy stole. Po chwili Mike postawił przede mną tosty z serem i usiadł naprzeciw mnie. 
-Smacznego.
Kiedy spróbowałam, powiedziałam zachwycona:
-Są świetne.
-Cieszę się, że ci smakują.
-Tak, ale...
-Ale?
Wstałam i usiadłam mu na kolanach.
-Ty jesteś smaczniejszy- szepnęłam mu do ucha.
-Jestem smaczniejszy od tostów?- zaśmiał się.
-Tak.
-A może tak od czekolady?
-Nie rozpędzaj się tak. Na razie zostańmy przy tostach.
-Osz ty!
Zaczęłam uciekać. Złapał mnie przy schodach i przerzucił sobie przez ramię.
-Mike! Postaw mnie na ziemi!- zaśmiałam się.
-To odwołaj to, co powiedziałaś!
-No dobrze. Odwołuję!
Postawił mnie i odgarnął kosmyk moich czarnych włosów, który spadał mi na oczy. Pod wieczór, po kąpieli, zmierzałam do pokoju. Nagle poczułam słodki zapach dochodzący zza drzwi. Kiedy je otworzyłam, czekała mnie niespodzianka...

czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział VI

Wyszłam w końcu z pokoju. Mike siedział pod drzwiami, i kiedy mnie zobaczył, zerwał się na równe nogi. Złapał mnie w objęcia i zaczął głaskać po włosach.
-Kochanie, przepraszam. Nie chciałem tego powiedzieć.
Nagle odsunął się lekko ode mnie i spojrzał na swoją brudną od krwi koszulę. Potem zszokowany, skierował wzrok na moje przedramię. Złapał je delikatnie.
-Jezu, przepraszam...- upadł na kolana i rozpłakał się- Ja naprawdę nie chciałem... Boże, to wszystko moja wina.
Ja również osunęłam się na ziemię przed nim. Złapałam jego twarz w dłonie i zmusiłam, żeby na mnie spojrzał.
-To nie jest twoja wina. To przeze mnie.
Parę jego łez skapnęło na moją ranę.
-Ciiiii. Nie możesz się za to obwiniać- tłumaczyłam mu.
-Rose, kocham cię. Ja nie chciałem...
-Wiem o tym.
Po chwili ciszy powiedziałam:
-Mike, ja muszę odejść...
-Co...?
-Muszę odejść- powtórzyłam.
-Po co? Dlaczego?
-Bo wiem, że bardzo chcesz mieć dzieci, a one potrzebują matki.
-Jeżeli ceną dzieci jest utrata ciebie, to się nie zgadzam.
-Mike, kochanie. Kocham cię najbardziej na świecie. Ale tak będzie lepiej.
-Nie będzie. Ja nie przeżyję bez ciebie. Bez twojego dotyku, spojrzenia, uśmiechu... pocałunku. Ja nie dam rady...
-Dasz. Znajdziesz kogoś, kto będzie mógł mieć z tobą dzieci i będziesz szczęśliwy. Niedługo o mnie zapomnisz.
-Ja nie chcę o tobie zapomnieć. Za bardzo cię kocham.
-To jeżeli mnie kochasz, to daj mi odejść.
-Ale... ja nie potrafię...
-Potrafisz.
Po chwili ciszy zapytał:
-Kiedy niby masz zamiar wyjechać?
-Jutro z samego rana.
-Rose, ja nie chcę cię stracić.
-Mi też jest ciężko, ale dasz sobie radę- kiedy zobaczyłam jego smutną minę, dodałam- Mój kochany Puchatku.
Kątem oka zobaczyłam załamaną Elisabeth, a obok niej Janet. Obie miały twarze mokre od płaczu. Następnego ranka, zanim wyjechałam na dworzec, stałam przed drzwiami wyjściowymi. Elisabeth płakała najgłośniej. Przytuliłam ją.
-Odwiedź nas kiedyś.
-Obiecuję- wiedziałam, że szanse są nikłe, ale nie chciałam pogarszać sytuacji.
-Odezwij się do mnie czasem- wyszlochała Janet.
-Nie ma sprawy. Mam twój numer, więc nie zapomnę.
Kucnęłam przy Dżarim, który wyglądał, jakby ktoś zasadził mu w nos. Też był smutny.
-Nie przejmuj się. Zawsze będziesz moim ulubionym tygrysem- pogłaskałam go po czubku głowy.
W końcu przyszedł czas na najtrudniejsze pożegnanie. Stanęliśmy twarzą w twarz. Mike miał ręce założone na piersi, ale w jego oczach widziałam łzy. Co prawda świetnie je wstrzymywał, ale przede mną nie mógł tego ukryć. Nie mogliśmy wydusić z siebie słowa. Poczułam, jak oczy zaczynają mi się szklić. Spuściłam głowę. Michael zdjął ręce z piersi i ujął mój podbródek, żebym na niego spojrzała.
-Nie musisz wyjeżdżać- szepnął mi.
-Muszę.
-Rose, damy sobie radę. We dwoje.
-Mike, nie może być nas... Musisz być ty. Musisz ułożyć sobie życie na nowo. Beze mnie...
-A co, jeżeli ja nie chcę?
-Chcesz, tylko musisz to sobie uświadomić.
-Pamiętasz, jak wtedy w szpitalu powiedziałaś, ze zawsze będziesz przy mnie?
-Mike, nie utrudniaj tego.
-To powiedz, że mnie nie kochasz. Wtedy dam ci spokój.
Nic nie odpowiedziałam. Nie mogłam tego powiedzieć. Kochałam go całym sercem i rozbiło by się, gdyby te słowa wypłynęły z moich ust. Co prawda, ledwo wytrzymywało obecną chwilę, ale nie chciałam tego pogarszać. Zbliżył się do mnie, położył dłoń na moim policzku i pocałował. Nie mogłam go odepchnąć. Tak bardzo go pragnęłam. Chciałam, żeby był przy mnie w każdej chwili. Chciałam słyszeć jego głos, czuć jego dotyk, jego zapach i ciepło ciała. Kurczowo złapałam się jego koszuli. Kiedy skończyliśmy się całować, dalej trzymałam materiał w dłoniach i patrzyłam się w dół. Michael przyłożył swoje czoło do mojego.
-Rose, powiedz, że mnie kochasz- wyszeptał z nadzieją.
-Kocham cię...
-To zostań.
-Michael, ja... naprawdę nie mogę- powiedziałam łamiącym się głosem.
-Błagam cię. Moje życie nie ma bez ciebie sensu...
-Na pewno ma. Tylko musisz go znaleźć.
-Znalazłem już, ale właśnie odchodzi.
Po chwili ciszy, ścisnęłam jego dłoń i pozwalając, aby łzy spływały mi po twarzy, cmoknęłam go ostatni raz w usta.
-Żegnaj...- szepnęłam.
Wzięłam swoje rzeczy i wsiadłam do taksówki. Nagle wszystkie obrazy naszych wspólnych chwil zaczęły do mnie wracać. Kochałam go tak bardzo. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego, ale zasługiwał na kogoś o wiele lepszego. Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Pojechałam na peron. Wiedziałam, gdzie chcę się udać. Moja kuzynka mieszkała niedaleko. Nigdy do niej nie pojechałam, kiedy byłam sama, ale wiedziała, że jesteśmy rodziną i zawsze była chętna do pomocy. Po trzech godzinach, zapukałam do jej drzwi.
-Już idę!
Zobaczyłam nagle młodą brunetkę.
-Rose?!
-Cześć Sam.
-Coś się stało?
-Tak, ale to nie jest rozmowa na stanie w drzwiach...
-O jasne, wybacz. Wejdź.
Rozebrałam się, Sam zrobiła herbatę i usiadłyśmy w salonie.
-Jak w ogóle mnie poznałaś? Nie widziałyśmy się od dzieciństwa.
-Intuicja. Rodzinę zawsze poznam. Ale opowiadaj, co się stało.
-Więc... przez jakiś czas byłam szczęśliwa, ale musiałam to przerwać.
-Znalazłaś sobie faceta?
Pokiwałam głową.
-Kochałaś go?
-Jak nikogo innego- odrzekłam.
-To dlaczego to skończyłaś?
-Bo on zasługiwał na kogoś lepszego.
-Dlaczego tak mówisz?
-Bardzo chcę mieć dzieci, ale kto to widział matkę, która się cięła i próbowała zabić?
Nagle zobaczyłam, że ktoś do mnie dzwoni. Mike... Odrzuciłam połączenie. Niestety Sam zauważyła imię, które się wyświetliło.
-To on? Od niego odeszłaś?
-Tak.
-Michael. Ładne imię. Zupełnie jak...
-Michael Jackson- dokończyłam za nią.
-Dokładnie! Ale skąd wiedziałaś?
Spojrzałam na nią.
-Zgadywałam...
-Za takiego Jacksona to dałabym się zabić. A jak się rusza. Musi pewnie świetnie całować.
-Całuje tak namiętnie, że kolana miękną.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
-Tak przypuszczam.
Wzruszyła ramionami i włączyła telewizor. Leciały właśnie wiadomości. 
-Gwiazda estrady - Michael Jackson - odwołał koncert w Berlinie. Podobno jest załamany po stracie swojej ukochanej. Niestety nie wiemy kim była wybranka piosenkarza. Nie znamy jej tożsamości. Będziemy państwa o wszystkim na bieżąco informować. 
Od razu posmutniałam. Sam to zauważyła i zapytała:
-Co jest mała?
-A obiecasz, że nikomu nie powiesz?
Pokiwała głową. 
-Więc... Wiem kto był wybranką Michaela. 
-Serio? Kto?
-Ja...
-Ty?!
-Owszem. 
-Żartujesz. 
-Chciałabym. Nie wierzysz mi?
-Powiedzmy, że wierzę. Ale... Dlaczego w takim razie od niego odeszłaś?
-Mike bardzo chciał mieć dzieci w przyszłości, a ze mnie nie byłaby dobra matka. Powiedziałam, że znajdzie sobie kogoś innego. 
-A on co?
-Był zrozpaczony. Nie chciał, żebym wyjeżdżała ale musiałam to zrobić. 
-Ile ze sobą byliście?
-Parę miesięcy. 
-A czy... No wiesz...
-Czy byłam z nim w łóżku? - Sam pokiwała głową - Znaczy, spałam z nim, ale nie robiliśmy tego. Leżeliśmy razem i zasypialiśmy. Do niczego wiecej nie doszło. 
-Żałujesz tego?
-Że z nim tego nie zrobiłam? Nie. Wtedy pewnie byłoby mi ciężej odejść, a on gorzej by to zniósł. Dobrze, że nie zdążyliśmy. 
-Tęsknisz za nim?
-Bardzo. 
-A dobrze cię traktował?
-Jak księżniczkę. 
-Chcesz o tym porozmawiać?
Pokręciłam głową. 
-To w takim razie chodź na górę. Przygotuję ci pokój. 
Posłusznie podreptałam za Sam. Po rozpakowaniu się, usiadłam na łóżku. W gardle miałam wielką gulę. Kochałam go jak nikogo innego. Był moją podporą. Ale muszę mu dać żyć po swojemu. Będzie miał w przyszłości dzieci, żonę i wielki dom. Ciekawa jestem, co powiedzą sąsiedzi, kiedy zobaczą w ogrodzie obok wielkiego tygrysa. Zaśmiałam się w duchu. Nagle z kieszeni wyciągnęłam prezent od niego. Naszyjnik, który mi podarował na Święta Bożego Narodzenia. Taka mała rzecz, a ile wspomnień. Czy to naprawdę musi tak boleć? Chętnie bym się teraz do niego przytuliła, pocałowała albo tylko porozmawiała. On był całym moim życiem. Ale musiał poukładać swoje. Nagle zadzwoniła Janet:
-Rose?
-Janet? Coś się stało?
-Chciałam tylko wiedzieć, czy dojechałaś bezpiecznie na miejsce. 
-Tak, dziękuje za troskę. A co u ciebie?
-Nie za dobrze. Mike miał już pierwszą myśl samobójczą. Muszę go pilnować. On chce z tobą porozmawiać. Dać ci go?
-Daj. 
Po chwili usłyszałam ten anielski głos, który kochałam. 
-Rose?
-Jestem. 
-Dobrze cię słyszeć. 
-Jak się czujesz?
-Bez ciebie? Jakbym nie miał sił do życia.
-Nie mów tak. Wiesz, dlaczego tak zrobiłam, prawda?
-Tak. Miałaś mnie dość...
-Wcale nie. 
-Nie kochałaś mnie... Prawda?
-Michael, kochałam cię, dalej kocham i zawsze kochać będę. Chciałam, żebyś mógł mieć dzieci z kimś, kto jest ciebie wart. Żebyś kogoś na nowo pokochał. 
-Ale ja kocham tylko ciebie... Wróć do mnie Rose... Błagam cię...
-Mike. Ja... Ja nie mogę... Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał. 
-Teraz cierpię bez ciebie... 
-Michael. Proszę, nie mów tak. Nie mogę pozwolić, żebyś się przekonał jak kończy się bycie ze mną. Poukładaj sobię życie na nowo. Chce, żebyś był szczęśliwy. 
-Będę, jeżeli wrócisz i dasz nam szansę. Tylko o to proszę. Rose. Powiedziałaś, że zawsze przy mnie bedziesz. Gdzie jesteś, kiedy najbardziej cię potrzebuję? Kocham cię. Nie wyobrażam sobie dalszego życia bez ciebie. Bez ciepła twojego ciała. Bez tonu twojego głosu i rytmu serca. Bez ciebie jestem nikim. Chce cię mieć przy sobie. Twoje miejsce jest u mego boku. Jeżeli powiesz, że mnie nie kochasz, to dam ci spokój. 
-Nie mogę tego powiedzieć. Kocham cię jak nikogo innego na świecie. Ale zrozum, że będzie ci lepiej beze mnie. 
-Nie mów tak, kochanie. Damy sobie radę. Zaufaj mi. 
-Michael, proszę. Nie rób mi tego. 
-To wróć do mnie. Zależy mi na tobie. 
-Mi na tobie też, ale... Przepraszam cię... Musisz sobie poradzić beze mnie. Żegnaj Mike. 
Rozłączyłam się. Serce mnie bolało, kiedy słyszałam jego smutny głos. Ale nie mogłam wrócić. Nie mogłam mu tego zrobić. Zaczęłam płakać. Nagle weszła Sam. 
-Rose, kolac... Co sie stało?
Zaniosłam się jeszcze większym szlochem. Sam usiadła obok mnie i przytuliła. 
-Tesknisz za nim, prawda? 
Pokiwałam głową. 
-Właśnie dzwonił...
-I co mówił?
-Że mnie kocha i żebym do niego wróciła. I że jego życie jest bez sensu beze mnie. Jego siostra powiedziała, że już miał myśl samobójczą. 
-Nie płacz. Chodź na kolację. 
Po posiłku poszłam pod prysznic. Nie mogłam zasnąć. Ciągle miałam go przed oczami. W końcu nastał ranek. 
-Chcesz ze mną iść do pracy?
-Jako asystentka dziennikarki?
-Tak. A co?
-Nie nic. Mogę pójść. 
-To jedz i chodź. 
Sam robiła wywiady z różnymi sławnymi osobami. Nie interesował jej sport czy dział kulinarny. 
-Tyko pamiętaj, że tu o pumę w mieście nie jest trudno. Więc uważaj. 
Pojechałyśmy do readkcji. Nikt nie miał za złe, że przyszłam razem z Sam. 
-Jestem ich szefową. Nie mają czego się czepiać- wytłumaczyła mi. 
-Niezła z ciebie szycha. 
-Ty chodzi o szacunek. Mam dzisiaj trochę papierkowej roboty. 
Przez trzy godziny pomagałam jej z papierami. Powiedziała, żebym w końcu odpoczęła. Poszłam do miasta, żeby je sobie pooglądać. Nagle usluszałam za plecami warknięcie. Stała tam puma. Jak zawsze mam takie szczęście, że proszę siadać. Zaczęła się do mnie zbliżać. W końcu skoczyła, ale ja zrobiłam unik w tył. Niestety miałam cztery krwawe głębokie szramy na przedramieniu. Już miała mnie wykończyć, kiedy usłyszałam ryk. Spojrzawszy tam, dostrzegłam biegnącego tygrysa. Dżari?! Rzucił się na pumę i dał jej nieźle w kość. Potem podszedł do mnie i tracił nosem moją rękę. Delikatnie ją polizał. 
-Cieszę się, że cię widzę. Chodźmy do mnie. 
Zabrałam tygrysa do domu. Usiadłam z nim w salonie. 
-A więc, przyniosłeś mi jakaś wiadomość?
Pokręcił łbem. 
-Michael tu jest?
Znów zaprzeczył. 
-Uciekłeś im?
Zamruczał. 
-Ja też się stęskniłam, ale nie możesz tak uciekać. Taki kawał biegłeś?
Znowu mruczenie. Nagle zadzwonił telefon. 
-Janet?
-Rose. Dobrze, że odebrałaś. Dżari nam uciekł. 
-Wiem. Jest właśnie u mnie. 
-Świetnie. To może po niego przyjedziemy? 
-Ale teraz? 
-Nie. Przy okazji. 
-No dobrze. To ja się nim na razie zajmę. 
-Dziękujemy ci. Michael chce z tobą porozmawiać. 
-Janet wybacz, ale ja nie mogę z nim już zamienić słowa. To mnie za bardzo boli. Jego pewnie też. 
-Jego boli tylko to, że ciebie tutaj nie ma. Wszyscy za tobą tęsknią. 
-Ja za wami też, ale...
Urwałam, bo zrobiło mi się słabo. Upadłam i tyle pamiętam. Obudziłam się z bólem głowy. Nade mną stała jakaś postać. 
-Rose!
-Sam?
-No a kto inny? Jak się czujesz?
-Lepiej. Już lepiej...
-A mam takie małe pytanie do ciebie. CO ROBI TYGRYS W MOJEJ KUCHNI?!
-Pewnie sprawdza zawartość lodówki- zaśmiałam się. 
-To nie jest zabawne. 
-Wybacz. To tygrys Michaela. 
-Kobieto! Ukradłaś mu tygrysa?!
-Nie. On sam za mną tu przybiegł. I gdyby nie Dżari, to bym pewnie była przekąską pumy. 
-Właśnie widzę. Chodź. Zabandażuję ci to. 
Pod wieczór usiadłam ze zdjęciem mnie i Mika. Dżari leżał obok mnie na kanapie. Kiedy zobaczył, że jestem smutna, położył łapę na mojej łydce. 
-Nie jestem smutna. Tylko trochę zmęczona- skłamałam. 
Zaskomlał. Tak, tygrys też może zaskomleć. Znowu zrobiło mi się słabo. Tym razem obudziłam się w szpitalu. Widziałam zamazane twarze. Czy to... To niemożliwe!...

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział V

Podłoga i łóżko było zasłane płatkami róż. Tak, jak się spodziewałam, Michaela przy mnie nie było. Ubrałam szlafrok, zeszłam do kuchni i zobaczyłam stół z goframi w kształcie serduszek, kakaem i świeczką na środku.
-Cały Michael- pomyślałam.
Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie od tyłu w pasie i przyciąga do siebie.
-A co to? Moje słoneczko już wstało?
-Najwyraźniej mój Puchatku.
-Puchatku? Dlaczego tak?
-Bo on też miał swoje zapasy- poklepałam go po brzuchu żartobliwie.
Zaśmiał się. Chciałam wyjść z jego uścisku, ale on go tylko zacieśnił.
-Widzę, że Puchatka już się nie całuje na dzień dobry.
Cmoknęłam go w usta.
-Mogę już iść?- zapytałam.
-Teraz tak.
Usiadłam na krześle. Mike zajął miejsce naprzeciw mnie.
-Michael, a gdzie jest Janet?
-Ona wstaje bardzo wcześnie. Zjadła już i poszła do miasta.
-A te świeczki i gofry?
-A co? Nie można już swojej dziewczynie niespodzianki zrobić?- zapytał z uśmiechem.
-Czegoś oczekujesz?
-Możliwe.
Wstałam, podeszłam do niego zalotnie i usiadłam mu na kolanach.
-Hm. To wiedz, że na razie ci się to nie uda- szepnęłam mu do ucha.
Przycisnął mnie mocniej do siebie i teraz to on wyszeptał do mnie:
-Może jednak mam jakąś szansę?
-Nie sądzę.
Zaśmialiśmy się i wpił się w moje wargi. Nagle weszła Janet:
-Nie przeszkadzajcie sobie, w ogóle mnie tu nie ma!
Uśmiechnęliśmy się i zeszłam mu z kolan. Po śniadaniu zaczęliśmy ćwiczyć z Michaelem chodzenie bez kul. Szło mu nawet dobrze. Musiał się mnie trzymać, ale stawiał już pewne kroki.
-To nie ma sensu- opadł na kanapę- Już nigdy nie będę normalnie chodził.
Usiadłam obok.
-Jeżeli będziesz tak mówił, to na pewno. Nie łam się, damy sobie radę. Razem.
Spojrzał na mnie. Zaczął unosić się na rękach, a po chwili stał już na nogach. Stanęłam przed nim i wyciągnęłam ręce. Zrobił niepewny krok w moją stronę.
-Bardzo dobrze.
Następny. Szło mu coraz lepiej.
-O to chodzi. Powoli.
W końcu doszedł do miejsca, gdzie stałam. Radosny, przytulił mnie.
-Co ja bym bez ciebie zrobił, kocie?
-Pewnie siedziałbyś na kanapie, Puchatku.
-Jesteś moim aniołkiem. Dzięki tobie, może uda mi się chodzić.
Po chwili wtopił się w moje usta. Objęłam go za szyję, a on zaczął delikatnie podwijać moją koszulkę. Potem jego pocałunki przeniosły się na moją szyję i ramiona. Zaczęłam rozpinać jego koszulę. Jego oddech stał się cięższy i szybszy. Pociągnął mnie za sobą na kanapę i posadził na swoich kolanach. Zdjął moją bluzkę i rzucił ją na fotel obok. Przejechałam dłońmi po jego torsie i oplotłam jego kark ramionami. Westchnął cicho i pogłębił nasz pocałunek. Nagle rozległ się dzwonek.
-Kto, do cholery?!- zdenerwował się.
Pocałowałam go lekko na uspokojenie. Potem zeszłam z jego kolan i ubrałam koszulkę. On również zaczął zapinać swoją. Otworzył drzwi, a w nich stał zaprzyjaźniony listonosz Michaela.
-Cześć Mike. Nie w porę?
-Już trudno. Co dla mnie masz?
-Tylko list.
Wręczył mu kopertę i poszedł. Mike zamknął drzwi i otworzył list, wyciągając zawartość.
-Od kogo to?- zapytałam.
-Od mojego brata. Tito pisze, że jest na Hawajach.
-Coś jeszcze?
-W zasadzie to nie.
-To... - podeszłam do niego powoli, ruszając zalotnie biodrami- Na czym skończyliśmy?- złapałam go za kołnierzyk.
Michael uśmiechnął się, rzucił list na ziemię i objął mnie w pasie, zatapiając się w moich ustach. Potknęliśmy się i upadliśmy na kanapę. Zaśmiałam się, a Mike pogłaskał mnie po policzku. W końcu nadszedł wieczór. Byliśmy oboje w łóżku. Mike leżał na plecach, a ja na boku, podpierając głowę ręką. Głaskałam jego policzek.
-Kocham cię- odrzekł w pewnej chwili.
-Ja ciebie też, Puchatku.
Pocałowałam go delikatnie. Leżał w samych spodniach. Przejechałam dłonią po jego piersi. Nagle na łóżko, obok mnie, wskoczył Dżari. Zaśmiałam się i pogłaskałam go po karku.
-Zawsze musi nam ktoś przeszkodzić- powiedział rozbawiony Mike.
-To tylko tygrys. Bądź wyrozumiały.
-Jestem, ale moja cierpliwość też się kończy- wymruczał mi do ucha.
-Ciekawa jestem, jak to wygląda, kiedy ktoś przeciągnie strunę.
-Nie chcesz wiedzieć- szepnął mi do ucha.
-A co, jeśli tak?- zaśmiałam się i go pocałowałam.
Dżari nagle warknął i położył mi łapę na łydce. Odkleiłam się od Mika i podrapałam go za uchem.
-Chyba nie jest nam pisanie, żeby dzisiaj się migdalić- odrzekł.
-Najwyraźniej. Ktoś tu chyba jest zazdrosny- spojrzałam na tygrysa.
Zamruczał. Mike objął mnie ramieniem i zasnęliśmy. Następnego ranka obudziłam się z Michaelem u boku, ale również i z tygrysem. Wyszłam po cichu z łóżka, nie budząc żadnego i ubrana zeszłam na dół . Zaczęłam robić już kawę i myślałam nad czymś do jedzenia. Tylko nie miałam pojęcia co przygotować. Może jajecznicę ze szczypiorkiem. Tak, to będzie dobry pomysł. Właśnie leciała w radiu piosenka zespołu Nickelback "Lullaby". Pomyślałam, jak bardzo chcę mieć dziecko. Ale kobieta, która się cięła nie będzie dobrą matką. Poszczęściło mi się, że ktoś taki jak Michael w ogóle mnie pokochał. Ale on na mnie nie zasługuje. Powinien mieć kogoś, kto będzie odpowiedni dla jego pociech. Do oczu zaczęły napływać mi łzy. W tej chwili do kuchni wszedł Dżari, a za nim Michael.
-Dzie...- urwał, bo zobaczył moje mokre policzki.
Podszedł do mnie, objął w pasie, przytulił i zapytał:
-Co się stało, kochanie?
Ścisnęłam w rękach jego koszulę i zaniosłam się szlochem.
-Ciiiii. No już. Powiedz, o co chodzi?
-No bo... no bo wiem, że chcesz mieć kiedyś dzieci. A ja nie będę dobrą matką. Zasługujesz na kogoś lepszego...
-O czym ty mówisz? Ja nie chcę nikogo innego w swoim życiu. Kocham tylko ciebie. I dlaczego sądzisz, że nie nadajesz się na rodzica?
-A która normalna kobieta się cięła i próbowała zabić?
-Ta, która jest dla mnie najważniejsza na świecie. Rose, damy sobie radę. Razem. Będziesz kiedyś świetną matką.
-Ty będziesz świetnym ojcem.
-Bardzo bym chciał. Ale to jeszcze nie teraz. Na razie zajmijmy się śniadaniem.
Po zjedzeniu posiłku, oglądaliśmy całą piątką film w salonie. Ja, Michael, Janet, Elisabeth i Dżari. Przez cały dzień myślałam o dzieciach. Nie dawałam po sobie poznać, że jestem zdołowana, chociaż Michael widział, że coś się dzieje.
-Wszystko gra?- zapytał.
-Tak, jasne.
-Wydajesz się jakaś smutna.
Złapałam jego dłoń.
-Nie, wszystko w porządku, Puchatku- uśmiechnęłam się.
-Na pewno?
-Tak. Nie ufasz mi?
-Ufam, jak nikomu innemu, ale martwię się o ciebie.
-Nie musisz. Jestem dorosła i dam sobie radę.
-To my pójdziemy może do kuchni, a wy tu porozmawiajcie- powiedziała Elisabeth i, razem z Janet, wyszły.
-Może i jesteś dorosła, ale jestem za ciebie odpowiedzialny.
-Nie jesteś. Michael, kocham cię, ale nie możesz się o mnie, aż tak troszczyć.
-Zachowujesz się trochę, jak małe dziecko...
Do oczu napłynęły mi łzy.
-Przepraszam, ja nie chciałem tego powiedzieć...
Uciekłam na górę.
-Rose, zaczekaj!
Zamknęłam się w pokoju.
-Rose, tylko nie rób nic głupiego- błagał mnie pod drzwiami Mike.
Szlochałam cicho. Nagle coś błysnęło. Żyletka leżała koło szafki. Pewnie jej nie wyrzuciłam, ale teraz tego nie żałuję. Okej Rose. Szybka decyzja. Cięcie się, czy odstawienie tego. W końcu wybrałam...

niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział IV

Podczas mojego spotkania z Axlem, zadzwonił mój telefon.
-Halo?
-Rose! Tu Elisabeth! Michael jest w szpitalu!
-W szpitalu?! Jak to?! Co się stało?!
-Miał wypadek, jak jechał do Michelle!
-Już jadę do niego.
Kiedy rozłączyłam się, Axl zapytał:
-Co się stało?
-Mike jest w szpitalu. Podwieziesz mnie?
-Jasne.
Wsiedliśmy do auta. Kiedy stanęliśmy przed jego salą, Axl złapał moją dłoń.
-Rose, chcę ci tylko powiedzieć, że ten miesiąc, który spędziliśmy razem, był najlepszym w moim życiu. Ale widzę, że kochasz Michaela... i chcę, żebyś była z nim szczęśliwa.
-Ale ja jestem szczęśliwa z tobą...
-Cieszy mnie to, ale ja ci się podobam. A kochasz Michaela. No, leć do niego. Powiedz mu, co czujesz.
Cmoknęłam go ostatni raz w usta i weszłam do sali. Usiadłam obok leżącego Mika.
-Cześć- powiedziałam.
-Cześć...
-Nie ma z tobą Michelle?
-Nie. Ona... zostawiła mnie...
-Dlaczego?
-Bo możliwe, że nie będę już tańczył, a ona uważa, że wtedy zakończę moją karierę i powiedziała, że nie chce być z takim kimś...
-Pusta suka. Jak ona mogła?
-Najwyraźniej nie byłem jej wart.
-Michael, żartujesz? Ona nie była warta ciebie.
-Dziękuję, że tak mówisz. A gdzie jest Axl?
-My... zerwaliśmy.
-Co? Dlaczego?
-Bo ja kocham ciebie.
Nachyliłam się nad nim i delikatnie pocałowałam. Poczułam, jak Mike kładzie mi rękę na plecach i przyciska do siebie. Nagle syknął z bólu.
-Przepraszam...
-Nic się nie stało.
Znowu mnie pocałował. Po chwili odkleiliśmy się od siebie. Pogłaskał mnie po policzku.
-Rose, ja muszę ci coś powiedzieć.
-Słucham.
-Też cię kocham.
Uśmiechnęłam się i przytknęłam swoje czoło do jego. Złapałam jego dłoń i ścisnęłam ją.
-Na razie będę chodził o kulach. Będę dla ciebie ciężarem.
-Nie będziesz. Nie jestem jak Michelle. Zostanę z tobą do końca świata.
-Ja... nie kochałem Michelle. Chciałem tylko, żebyś była zazdrosna...- powiedział ze skruchą.
-I byłam. Uwierz mi. Chciałam rozszarpać ją na kawałki.
-Dziękuję, że przy mnie jesteś.
Cmoknęłam go w czoło.
-I zawsze będę. Kocham cię- szepnęłam.
-Ja ciebie też.
Tydzień później wypisali Mika ze szpitala. Pojechaliśmy taksówką do domu. Pomogłam mu wyjść z auta z kulami i poszliśmy od razu do sypialni, żeby mógł odpocząć. Pospał jakieś dwie godziny i zszedł sam do kuchni. Robiłam właśnie z Elisabeth kolację. Podszedł do mnie powoli i cmoknął w policzek.
-Usiądź, zaraz będzie gotowe- uśmiechnęłam się do niego.
-Może wam pomóc?
-Nie trzeba. Damy sobie radę, a ty siadaj, bo rozmyślę się i nic nie zjesz.
-Mogę zawsze zjeść ciebie, ale nie powinno zaczynać się od deseru- odrzekł.
Zarumieniłam się. Po chwili podałam mu talerz z jedzeniem.
-Świetne- powiedział i pogłaskał moją dłoń.
Nadchodziła zima, a wraz z nią również i święta. Miałam trochę swoich oszczędności, które uzbierałam. Czas pomyśleć, co kupić Mikowi i Elisabeth. Elisabeth kupię nowy tomik jakiegoś romansidła. Gorzej z Michaelem. Co można sprezentować gwieździe muzyki? Poszłam więc do sklepu. Były tam rzeźby, obrazy, świeczniki, ale jedna rzecz najbardziej przykuła moją uwagę. Mała, grająca pozytywka. W środku znajdowało się duże serce z napisem "Zawsze przy tobie". To będzie idealne. Kupiłam więc ją i poszłam do domu. Od razu przy wejściu natknęłam się na Mika.
-Cześć słoneczko. Co tam masz?
Schowałam prezent za plecami.
-Nic takiego.
-Przecież widzę. Co to jest?
-Dowiesz się w swoim czasie.
Zaczął delikatnie muskać nosem moje ucho.
-Jestem cierpliwym człowiekiem, ale też mam swoje granice. Pamiętaj o tym- wymruczał zmysłowo.
-Pamiętam, a teraz wybacz, ale muszę iść.
-Gdzie?
-Do pokoju.
-Pójdę z tobą.
-Nie ma takiej potrzeby. Niedługo zejdę.
Zamknęłam się w sypialni i zaczęłam pakować prezent. Jeszcze dwa dni i Boże Narodzenie. Potem dokładnie go schowałam, żeby Mike go nie znalazł, i zeszłam na dół do salonu. Siedział tam i oglądał film. Zajęłam miejsce obok niego i przytuliłam się.
-Chciałbym cię przeprosić za moje zachowanie w stosunku do ciebie i Axla. Nie powinienem się wtrącać.
-Nic się nie stało. Rozumiem cię. Chciałeś dobrze.
-Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. Kocham cię.
-Ja też cię kocham.
-Ech. Boję się tylko, że nie będę już mógł normalnie chodzić. Nie chcę być dla ciebie ciężarem.
Złapałam jego twarz w dłonie i popatrzyłam mu w oczy:
-Michael. Nie jesteś i nigdy nie będziesz dla mnie ciężarem. Zawsze będę przy tobie, nieważne co się stanie.
Pocałowałam go delikatnie. Dwa dni później obudziłam się ze świątecznym humorem. Michaela nie było przy mnie w łóżku. Ubrałam więc szlafrok i zeszłam do kuchni. Robił właśnie śniadanie. Podrzucał naleśniki, kiedy mnie zobaczył.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry. Sam zszedłeś na dół?
-Tak. Jakoś mi się udało.
-Brawo, ale następnym razem powiedz, żebym ci pomogła.
-Nie chciałem cię budzić. Tak słodko spałaś.
-Może i tak, ale ty mogłeś spaść i połamać sobie kości.
-Ale jestem cały.
-Na szczęście.
Po chwili postawił mi przed nosem talerz pełen naleśników i z kulą usiadł naprzeciw mnie. Pod wieczór usiedliśmy we trójkę w salonie. Kominek płonął, a choinka świeciła. Wzięłam swoje prezenty i podałam Elisabeth. Kiedy zobaczyła książkę, zaniemówiła i od razu zaczęła czytać. Potem Mike zobaczył swój. Potarł małe pudełeczko dłonią i spojrzał na mnie. Otworzyłam mu je. Usłyszeliśmy ciche dzwoneczki, wygrywające melodię. Odłożył pozytywkę na stolik i złapał moją dłoń.
-Teraz moja kolej- uśmiechnął się.
Wyciągnął zza pleców malutkie pudełeczko. Otworzyłam je i ujrzałam wisiorek z napisem "M&R". Michael i Rose. Wyjął go.
-Mogę?
Odwróciłam się. Zapiął mi go na szyi.
-Mike, ja nie mogę go wziąć.
-To prezent. Proszę, przyjmij go. Zrób to dla mnie.
Uśmiechnęłam się.
-Jest piękny, dziękuję.
Przytuliłam go.
-Wesołych świąt- szepnął, nie wypuszczając mnie z objęć.
-Wesołych świąt, Mike. Dziękuję, że ze mną jesteś.
-To ja dziękuję. Zawsze byłem sam w święta. Wprowadziłaś do mojego serca ciepło i nadzieję.
-Michael?
-Tak?
-Możemy pójść nad strumień?
-Oczywiście.
Wzięłam pąk róży i wyszliśmy. Szliśmy na około, żeby Mikowi było łatwiej iść z kulą. Stanęliśmy nad strumykiem. Nie był zamarznięty na szczęście. Kucnęłam i położyłam na tafli zimnej wody, pączek kwiatu.
-Wesołych świąt mamo...
Przytuliłam się do Michaela i patrzyłam, jak odpływa.
-Chciałabym, żeby tu była... Mam jej tyle rzeczy do powiedzenia...
-Współczuję ci. Pamiętaj, że zawsze masz mnie.
Spojrzałam mu w oczy.
-Wiem. I jestem ci za to wdzięczna. Ech... wracajmy już. Robi się coraz zimniej.
Złapaliśmy się za ręce i wróciliśmy do domu. Wzięłam prysznic i położyłam się obok Mika. Przytulił mnie mocno do siebie i głaskał po włosach.
-Może chciałabyś, żeby moja siostra jutro do nas wpadła?
-Siostra?
-Tak. Janet jest niedaleko i mówi, że może przyjść, jeżeli będziemy chcieli.
-Jasne. Chętnie ją poznam.
-Ona ciebie też. Ostatnio przez dwie godziny nawijała mi przez telefon, że chce cię w końcu zobaczyć, porozmawiać i czegoś się o tobie dowiedzieć. Jest bardzo przyjacielska. Łatwo się jej nie pozbędziesz.
-Chyba nie będzie takiej potrzeby.
-Mam nadzieję- zaśmiał się.
Spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich miłość. Uczucie, które było dla mnie tak bardzo obce. Nareszcie mogłam go doświadczyć. Cieszyłam się, że mam kogoś bliskiego, kto może mnie podnieść na duchu. W końcu zasnęliśmy. Rano otworzyłam oczy i spojrzałam na Mika. Przyglądał mi się uważnie.
-Dlaczego się tak patrzysz?
-Bo zastanawiam się, jak to możliwe, że leżę koło anioła.
Zaśmiałam się i usiadłam na łóżku.
-Chyba mnie z kimś pomyliłeś.
-To raczej niemożliwe. Rzadko się mylę.
Poszłam do łazienki, umalowałam się i odświeżyłam się, po czym wyszłam i ubrałam czarną koszulkę z wilkiem, jeansy i trampki. Weszłam potem do sypialni i, ubranemu już Michaelowi, pomogłam zejść na dół. Usiadł w salonie, a ja zrobiłam nam gorącą czekoladę. On już swoją dawno wypił, ja jeszcze kończyłam. Miałam na twarzy smugi, po napoju. Szczególnie w kącikach ust.
-Poczekaj, tylko umyję twarz- powiedziałam.
-Znam lepszy sposób.
Ujął mój podbródek i zaczął całować kąciki moich ust. Potem pogłębił pocałunek. Położyłam się na plecach, a on zawisnął nade mną, nie przerywając tej chwili.
-Słodko smakujesz- wyszeptał mi do ucha.
Ścisnęłam materiał jego koszuli na piersi i spojrzałam mu w oczy. Znowu mnie pocałował. Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Wstaliśmy, żeby otworzyć. Zaczęłam się śmiać.
-O co chodzi?- zapytał Mike.
Miał na twarzy ślady po mojej szmince.
-Spójrz w lustro!- nie mogłam powstrzymać chichotu.
Znowu dzwonek.
-No trudno. Może najpierw jej otwórzmy?- zaproponował.
Złapał mnie za rękę i pokulał do drzwi. Stała w nich siostra Michaela - Janet. Zmierzyła go wzrokiem i odrzekła z uśmiechem:
-Przyszłam w nieodpowiednim momencie?
Mike otarł swoje usta, ubrudzone moją szminką, i odrzekł:
-Ależ skąd. Wejdź.
Janet weszła, położyła bagaże na ziemi i przywitała się ze mną.
-Janet Jackson, miło mi.
-Rose Morgan. Wzajemnie.
Chwilę później podszedł do nas Michael. Objął mnie jedną ręką w pasie i odrzekł:
-No, widzę, że się poznałyście. To może ja ci pokażę pokój, Janet. Chodź za mną.
Usiadłam sobie spokojnie na kanapie, kiedy oni szukali dla niej sypialni. Wydawała się bardzo miła. Cały dzień rozmawiałyśmy, aż nadszedł wieczór. Usnęłam w ramionach Michaela. Kiedy rano otworzyłam oczy, zobaczyłam coś bardzo interesującego...

piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział III

Rano, po ubraniu szlafroku, zeszłam do kuchni. Usiadłam naprzeciw Michaela, który czytał gazetę i zapytałam:
-Jaki ty właściwie masz problem?
Spojrzał na mnie łaskawie znad gazety. Wielki Król od siedmiu boleści.
-Mój problem to Axl. Nie podoba mi się, że się z nim spotykasz.
-Myślałam, że się z tego cieszysz. Właściwie to ty nas zapoznałeś i umówiłeś.
-Tak, ale na spotkanie. A ty siedziałaś tam z nim prawie do nocy!
-No i co z tego? Jestem dorosła.
-Może pod względem wieku, ale w środku dalej jesteś dzieckiem. Kiedy zrobiło się ciemno, zacząłem zastanawiać się, czy nie zadzwonić po policję! Myślałem, czy jesteś cała i zdrowa i czy ktoś cię nie napadł!
-Axl by mnie obronił!
-Axl?! Kobieto! My tu mówimy o Axlu Rosie! To jest duże dziecko!
-Ale również i mężczyzna!
-Tak, ale nie każdy mężczyzna jest gotów, żeby stanąć w obronie kobiety!
-Wiesz co?! Nie mam ochoty z tobą rozmawiać! Idę z Axlem do miasta na mrożoną kawę!
Wyszłam wściekła z kuchni, ubrałam się i zadzwoniłam do wokalisty Gunsów.
-Cześć Rose.
-Cześć Axl. Masz ochotę na wypad do miasta?
-Teraz? Jasne, czemu nie.
Axl przyjechał po mnie po jakiś dwudziestu minutach. Zawiózł nas do miasta i kupiliśmy sobie mrożoną kawę.
-Coś się dzieje między tobą, a Michaelem? Chyba ostatnio nie możecie się dogadać- zapytał.
-Mamy... ciężkie chwile.
-Chodzi o mnie, prawda?
-Nie. Wcale nie.
-Właśnie, że tak. Nie sądziłem, że on może być aż tak zazdrosny. Więc pytam cię Rose: Kochasz go?
Co mam odpowiedzieć?! Kiedy jestem z Mikiem, to czuję przypływ nowej energii, jakby moje życie było zawsze radosne. Ale Axl też był dla mnie ważny. Postanowiłam wybrać jego.
-Nie. Nie kocham go. Kocham ciebie- złapałam jego dłoń.
Uśmiechnął się i delikatnie mnie pocałował. Nagle zobaczyliśmy człowieka z kamerą.
-Nie przejmuj się. To normalne- powiedział Axl.
Potem pod wieczór odwiózł mnie do domu. Cmoknęłam go w usta na pożegnanie i weszłam do mieszkania. Odświeżyłam się i w szlafroku zeszłam na dół. Pan Obrażalski siedział na kanapie i oglądał wiadomości. Nagle z telewizora usłyszałam:
-... Czy wielki muzyk Axl Rose zyskał nową miłość? Przyłapaliśmy go koło kafejki, jak całował się ze swoją nową dziewczyną. Trzeba przyznać, że był w nią zapatrzony jak w obrazek...
Michael wyłączył telewizor i wściekły spojrzał na mnie.
-Rose... Co ty zrobiłaś...?- zapytał zaciskając zęby.
-Nic.
-A co to było przed chwilą w telewizji?!- wybuchnął.
-To tylko całus.
-Całus?! Mizialiście się przed kamerami!
-No i co z tego?
-Co z tego?! Ty chyba nie wiesz o czym mówisz! Axl miał bardzo dużo dziewczyn! Wszystkie w końcu zostawiał!
-Dlaczego stawiasz go w takim złym świetle?!
-Bo się o ciebie martwię! Bo nie chcę, żebyś potem płakała po nocach i znowu zaczęła się ciąć!
-Nie bój się o to! Axl jest dobrym człowiekiem i mnie nie zostawi!
Poszłam na górę. Zasnęłam jak zwykle zła na Michaela. Przez następny miesiąc było tak samo. Ja zła, on zły i tak dalej, i tak dalej. Wychodziłam z Axlem tak często, jak on tylko mógł. Zawsze jak wracałam wieczorami, to zastawałam Mika w złym humorze. Czasem nawet dochodziło do kłótni. Pewnego wieczoru, Axl mnie zapytał:
-Masz ochotę może na spacer?
-Z chęcią.
Poszliśmy do parku. Po jakiejś godzinie spokojnego marszu, zobaczyłam bardzo znaną mi sylwetkę. Michael?! Stał tam z jakąś kobietą. Czy ja dobrze widzę?! Oni się... CAŁUJĄ?! Nagle wszystkie negatywne emocje zaczęły zbierać się we mnie jak pszczoły w ulu. Myślałam, że wybuchnę. Axl zauważył to i zapytał:
-Wszystko gra?
Spojrzałam na niego.
-Tak, jasne. Wybacz, na chwilę się... zamyśliłam.
-Myślałaś o nim, prawda?
-O kim?
-O Michaelu.
-Wcale nie.
Jednak moje spojrzenie powędrowało w tej chwili na Mika i jego towarzyszkę. Coś się we mnie zagotowało.
-Kochasz go.
-Słucham?- ponownie spojrzałam na Axla.
-Kochasz Mika. Widzę to w twoich oczach.
-Wcale nie. Kocham ciebie, a nie jego.
Przytuliłam się do niego.
-Może chodźmy już z powrotem- zaproponował.
Kiwnęłam głową i złapałam go za rękę. Axl odprowadził mnie pod drzwi, cmoknął w policzek i odjechał. Weszłam do domu. Słyszałam chichot z kuchni. Dżari siedział koło kominka. Podszedł do mnie, markotny. Kucnęłam przy nim i pogłaskałam go po głowie.
-Ona tu jest?- zapytałam tygrysa.
Prychnął.
-Czyli tak.
Kiedy byłam w połowie drogi na schody, wyszli z kuchni. Dżari szedł obok mnie.
-Michelle, to właśnie jest Rose- powiedział niechętnie Mike.
Dżari zaczął na nią warczeć.
-Dżari! Co jest z tobą?- skarcił go.
-Weź go, mam uczulenie na koty!- krzyknęła jego nowa dziewczyna.
-Chodź Dżari, nic tu po nas- oboje poszliśmy do mojego pokoju. Usiadłam na łóżku, opierając się o wezgłowie, kiedy tygrys ułożył się w moich nogach.
-Jeżeli chcesz, to możesz dzisiaj tu spać- powiedziałam.
Zamruczał.
-Też jej nie lubisz, co?
Warknął.
-Wredny plastik- prychnęłam.
Potem wzięłam prysznic i postanowiłam sobie coś obejrzeć w telewizji z Dżarim.
-Widzę, że randka z Axlem się nie udała, co?- usłyszałam zza pleców.
-Mylisz się. Było cudownie. Ale Dżariemu chyba zaszkodziło spotkanie z twoją nową dziewczyną. Puścił pawia trzy razy.
-Nie mam kompletnie pojęcia o co ci chodzi. Michelle jest śliczna, miła, kochana...
-Powiedz to tygrysowi, bo to on haftuje jak ją widzi.
Nie odpowiedział, tylko poszedł na górę. Po filmie, poszłam z dużym kotem do pokoju. Położył się w nogach łóżka i zasnęliśmy. Następnego dnia spotkałam się z Axlem z samego rana, ale to, czego dowiedziałam się później zburzyło mój świat...

czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział II

Rano obudziłam się z wyrzutami sumienia. Nie powinnam go tak potraktować. Chciał mi tylko pomóc. Jakoś mu to wynagrodzę. Otworzyłam szafę. Spojrzałam na zakazaną część. Wzięłam granatową sukienkę w białe kropki. Potem lekko podkręciłam moje proste włosy tak, żeby były bardziej sprężyste, a nie drutowate. Założyłam czarne zamszowe buty na koturnach i umalowałam się. Kiedy zeszłam na śniadanie, gosposia Mika - Elisabeth, zrobiła wielkie oczy.
-Na co się tak patrzysz Elisabeth?- zapytał Michael.
Kiedy on również spojrzał w moją stronę, z wrażenia wypluł sok, który akurat pił. 
-Rose?
Zarumieniłam się i pokiwałam głową.
-Kochana, ślicznie wyglądasz- powiedziała Elisabeth- Prawda, Mike?
-Tak... ja... nie wiem, co powiedzieć... Wow. 
-Dziękuję. 
Po śniadaniu poszłam nakarmić konie. W pewnej chwili usłyszałam:
-Bardzo cię polubiły. 
Stał tam Mike z rękami w kieszeniach. Podszedł do mnie i oparł się łokciami o barierkę, dzielącą nas od wybiegu koni. 
-Posłuchaj... Chciałbym cię przeprosić za moje wczorajsze zachowanie.
-Nie, to ja chcę cię przeprosić. Jestem bardzo wybuchowa i ciężko się ze mną rozmawia. A ty chciałeś mi tylko pomóc. Powinnam to docenić- spojrzałam na niego dużymi oczami. 
-To oboje przepraszamy się nawzajem. To co? Zgoda?
-Zgoda. 
Zrobiłam krok w jego stronę. Zobaczyłam, że robi mu się gorąco. Złapałam jego dłoń i odsunęłam się lekko. 
-Dzisiaj przyjeżdża ekipa od weterynarza.
-Któreś zwierzę jest chore?
-Nie. Jedno właśnie przywożą. Zostawiłem je tam na rehabilitacji. Dzisiaj wraca.
-A mogę wiedzieć jakie zwierzę wraca?
-Tygrys.
-Tygrys?!
-Tak, tygrys. Ale spokojnie, Dżari jest bardzo łagodny. 
-Mam nadzieję, bo nie chciałabym zostać kocią przekąską. 
-Nie martw się. Nie pozwolę na to- szepnął mi do ucha i musnął je nosem. Poczułam, jak delikatnie obejmuje mnie w pasie. Położyłam ręce na jego piersi. Kiedy się nachylił, usłyszeliśmy klakson. Odsunęliśmy się od siebie. Zarumieniłam się i założyłam kosmyk włosów za ucho. 
-Dżari przyjechał- odrzekł Mike. 
Nagle z ciężarówki wybiegł pomarańczowy ogromny tygrys. Skoczył na Michaela i zaczął lizać go po twarzy.
-Widać, że cię lubi-  powiedziałam.
-Dżari, wystarczy już!- zaśmiał się Mike. 
Nagle tygrys wstał z niego i podszedł do mnie. 
-Pogłaskaj go delikatnie i powoli- poinstruował mnie. 
Wyciągnęłam rękę i dotknęłam miękkiego futra na karku zwierzęcia. Zaczął mruczeć i ocierać się o mnie. 
-Zachowuje się jak domowy kociak.
-Właściwie to on został tak wychowany. Karmiłem, myłem, czesałem, bawiłem się z nim w domu. Mam nadzieję, że nie stracił tylko swoich instynktów. 
-Nie wydaje mi się. To akurat ciężko zatuszować. 
Mike spojrzał na mnie uśmiechnięty i powiedział:
-Ładnie ci w sukience.
Zarumieniłam się i spuściłam głowę w dół. 
-Dziękuję...
Podszedł do mnie i ujął mnie za brodę tak, abym na niego spojrzała. Nasze oczy spotkały się na moment. Kiedy się do siebie zbliżyliśmy, usłyszeliśmy Elisabeth. 
-Michael, Rose! Obiad!
Zaśmialiśmy się i poszliśmy do kuchni. 
-O, widzę, że Dżari przyjechał- powiedziała gosposia- Znowu będę musiała przygotowywać mu jedzenie- odrzekła z niechęcią w głosie.
-Tak, owszem, ale tym razem będę ci pomagał- zaproponował Mike. 
-Mam nadzieję. 
-Muszę teraz poćwiczyć piosenkę. Kiedy przyjedzie Tim?
-Tim dzwonił, że dzisiaj nie da rady przyjść. Jest chory i leży w łóżku.
-Cholera... Skąd ja znajdę nowego pianistę na teraz?
Nagle ich spojrzenie powędrowało na mnie. 
-Rose, umiesz grać na pianinie?
-Umiem...
-To chodź- pociągnął mnie za rękę do sali muzycznej. 
Podprowadził mnie do pianina i rozłożył nuty. 
-Ale Mike, ja nie wiem, czy się nadaję...
-Nadajesz się. Wierzę w ciebie. 
Uśmiechnął się do mnie. Przejrzałam nuty i zaczęłam grać. Mike usiadł obok i zaczął śpiewać. Po skończeniu, spojrzał na mnie. Złapał moją dłoń i potarł ją kciukiem. Zarumieniłam się. Nagle wbiegł Dżari. Zaśmialiśmy się i poszliśmy do kuchni. 
-Co powiesz na lemoniadę?
-Z chęcią- odrzekłam i usiadłam. 
Mike zaczął ostrzyć nóż. Co jakiś czas spoglądał na mnie, aż usłyszałam:
-AUĆ!
Podeszłam do niego. Po wewnętrznej części jego dłoni lśniła czerwona linia. Wyjęłam z szafki spirytus, waciki i bandaże. Usiedliśmy przy stole i zaczęłam przemywać ranę. Syknął z bólu.
-Przepraszam. Bardzo cię boli?
-Troszkę...- uśmiechnął się lekko. 
-Zaraz skończę. 
Nałożyłam mu bandaż, schowałam rzeczy i usłyszałam:
-Nie wiedziałem, że jesteś też pielęgniarką. 
-Nie jestem. Nauczyłam się takich rzeczy z własnego doświadczenia. Kiedy miałam sama jakąś ranę, tak właśnie robiłam. Nie miałam innego wyjścia. 
Nagle posmutniałam. Michael podszedł do mnie i przytulił mocno. 
-Bardzo ci współczuję tego, co przeszłaś. 
-Taki już mój los. 
-A może zmieniłaś zdanie co do twojego zamieszkania tutaj?
-Mike, ja... naprawdę nie mam jak ci zapłacić.
-Hmmm. Skoro upierasz się przy tym płaceniu to zróbmy tak: będziesz pomagała mi przy próbach, zwierzętach i innych głupotach, a ja nie będę od ciebie wymagał pieniędzy. Zgoda?
Wyciągnął do mnie dłoń. Uśmiechnęłam się i uścisnęłam ją. 
-Zgoda. 
-Świetnie. To teraz w ramach prezentu, zabieram cię do sklepu i kupimy ci jakieś ładne ciuszki. Co ty na to?
-Brzmi dobrze. 
-No to chodźmy!
Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do centrum. Co chwilę Mike kazał mi przymierzać coraz to nowe ciuchy. Sukienki, spodnie, koszulki. Czułam się, jakbym przymierzyła cały sklep. Jego najwyraźniej to nie męczyło. Ale nie dziwię się, skoro to ja rozbierałam i ubierałam się tysiąc razy, a on czekał na mnie, siedząc na krześle. W końcu kupił mi masę rzeczy, o które ja się kłóciłam, że nie chcę aż tylu. Ale jak to on, musiał się uprzeć. Wróciliśmy do domu. Rozpakowałam nowe ubrania, po czym poszłam pod prysznic i wyjęłam piżamę. Dżari spał na moim łóżku, kiedy wróciłam. Poszłam więc na dół i zasnęłam na kanapie. Co dziwne obudziłam się koło Mika w jego sypialni. Leżeliśmy twarzą do siebie. Po chwili Michael też otworzył oczy. Odgarnął mi kosmyk włosów z twarzy i uśmiechnął się.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry- odpowiedziałam. 
-Nie jesteś zła, że cię tu przyniosłem?
-Nie, nie jestem. 
-Lubisz zespół Guns'n Roses, prawda?
-Kocham ich.
-To czeka cię mała niespodzianka ode mnie. 
-Naprawdę? Kiedy?
-Dzisiaj. Wieczorem. 
-A co to będzie.
-Jeżeli ci powiem, to nie będzie niespodzianki.
Przez cały dzień nie mogłam się doczekać tego, co Mike dla mnie zaplanował. Koło osiemnastej powiedział:
-Ubierz się luźno. 
Ubrałam więc koszulkę z Guns'ami, czarne trampki i krótkie jeansowe szorty. Spotkaliśmy się przed wyjściem. Miał na sobie czarną koszulę, jeansy i takie trampki jak ja, co bardzo mnie zdziwiło. Zazwyczaj nosił te swoje czarne buty z białymi skarpetkami. 
-Ładna odmiana- uśmiechnęłam się. 
-Dziękuję. To co? Jedziemy?
-A gdzie?
-Zobaczysz. 
Kiedy weszliśmy do auta, powiedział:
-Zamknij oczy i nie podglądaj. 
Zamknęłam je i ruszyliśmy. Po jakimś czasie zaczęłam słyszeć szum. Był coraz głośniejszy. W końcu Mike złapał moją dłoń i odrzekł:
-Możesz już je otworzyć.
Nagle ujrzałam coś, czego się nie spodziewałam.
-Zabrałeś mnie na ich koncert?- zapytałam z niedowierzaniem. 
-Owszem. Nie podoba ci się?
Rzuciłam mu się na szyję i mocno uścisnęłam. Z oczu pociekły mi łzy szczęścia. 
-Dziękuję...- wyszeptałam. 
Objął mnie w pasie. 
-Nie ma za co. 
Kiedy mnie puścił, otarł mi krople łez z policzków i zapytał:
-To co? Idziemy? 
-Idziemy. 
Michael złapał mnie za rękę i poszliśmy pod samą scenę. Oczywiście Mike miał na sobie okulary przeciwsłoneczne, żeby nikt go nie rozpoznał. Gunsi zagrali "Knockin' on Heavens door", "Paradise City", "Welcome to the Jungle" i "November Rain". W końcu doczekałam się swojej ulubionej piosenki. Zaczęli "Don't Cry". Michael stał za mną. Oparłam się o jego pierś i zamknęłam oczy. Poczułam, jak łapie mnie od tyłu w pasie. Przytulił mnie do siebie. Po piosence Axl powiedział:
-Dziękujemy bardzo i dobranoc!
W końcu koncert się skończył. Trudno. Ze snu trzeba wrócić do rzeczywistości. 
-Dziękuję, że mnie zabrałeś- powiedziałam do Mika. 
-Poczekaj, to jeszcze nie koniec.
Zabrał mnie za kulisy. Kiedy zobaczyłam Slasha, zaniemówiłam. 
-O, Mike. Cześć. Jak się masz?
-Świetnie. A ty?
-A jakoś leci.
-Slash, chciałbym ci przedstawić moją przyjaciółkę i waszą wielką fankę. Rose, to jest Slash. Slash, to jest Rose. 
Gitarzysta podał mi dłoń. Wyciągnęłam ją nieśmiało, a on ją ucałował. Potem podszedł do nas Axl. 
-Michael, ty stary byku! Kopę lat!
-Witaj Axl. Niezły koncert chłopaki. 
-Dzięki. A to kto?- uśmiechnął się do mnie wokalista.
-Wasza fanka i moja przyjaciółka. Axl, to coś dla ciebie. To jest Rose.
-Miło mi.
On również ucałował moją dłoń. 
-Może macie ochotę na piwo?
-Wybacz, ale jesteśmy autem. Może najwyżej sok, albo coś w tym stylu. 
-Nie ma problemu. Reszta ekipy ma dzisiaj dyżur, więc idziemy tylko my. 
Poszliśmy do baru hotelowego, gdzie Gunsi akurat mieszkali. 
-Dwa piwa. A wy co chcecie? 
-Ja wezmę Pepsi. A ty, Rose?
-Wodę...
Po godzinie pojechaliśmy do domu. Dalej nie mogłam uwierzyć, że poznałam moich idoli. 
-Podobało ci się?- zapytał.
-Było świetnie. Jak ci się udało załatwić wejście za kulisy?
-Widzisz, znam się z chłopakami od długiego czasu. Jesteśmy prawie jak bracia. 
-Zazdroszczę ci.
-Nie ma czego... siostro- zaśmiał się. 
Wymierzyłam mu kuksańca w ramię. Po chwili zaczęłam ziewać. Zanim się obejrzałam, to obudziłam się w łóżku. Był ranek. Przebrałam się w nowe rzeczy i zeszłam na dół po odświeżeniu się. Mike siedział na krześle w kuchni i czytał gazetę, popijając kawę. Złapałam go od tyłu za ramiona i powiedziałam uśmiechnięta:
-Dzień dobry.
-Dzień dobry Rose. Co ty dzisiaj taka radosna?
-A jak mogę nie być po wczorajszym wieczorze?
-A, właśnie. Axl napisał do mnie, czy nie chcesz się dzisiaj z nim spotkać. 
-Co mu odpisałeś?
-Że jeszcze śpisz. 
-To napisz mu, że bardzo chętnie. 
-Jesteś pewna? 
-Tak Mike, jestem.
-Ale myślałem, że dzisiaj spędzimy dzień razem...
-Wybacz, ale takie spotkanie zdarza się raz na sto lat. 
Niechętnie wziął telefon do ręki i napisał wiadomość. Wkrótce usłyszałam dźwięk powiadomienia. 
-I co odpisał?! Co odpisał?!- zaczęłam skakać po kuchni jak głupia. 
-Napisał, że przyjedzie po ciebie za pół godziny. 
-O Matko! Muszę się przebrać.
Michael wstał, złapał moje dłonie i powiedział, patrząc mi w oczy, uśmiechnięty:
-Nie musisz. Zawsze wyglądasz pięknie.
Pogłaskałam go po policzku.
-Dziękuję, ale Axla nie zadowoli takie coś- pokazałam na swoją koszulkę. 
-To znaczy, że nie jest ciebie wart.
-Daj mu szansę. 
Westchnął i odsunął się, żebym mogła pójść do pokoju. Ubrałam jeansy, ładną koszulkę, sweter i jak zwykle trampki. Zanim Axl przyjechał, weszłam jeszcze do kuchni, oparłam się plecami o blat i kończyłam moją herbatę, która zdążyła mi już prawie wystygnąć. Podszedł do mnie Mike. Stanął bardzo blisko i zapytał cicho:
-Na pewno chcesz iść?
-Na pewno. 
-Bo wiesz... jeżeli jednak będziesz chciała zostać to może...
-Mike, to miło z twojej strony, ale chcę spotkać się z Axlem. 
Nagle złapał moją dłoń i lekko się nachylił. Zamknęłam oczy i czekałam na to, co się stanie dalej. Usłyszeliśmy klakson. Spojrzeliśmy na siebie i oboje się zarumieniliśmy. Spuściłam głowę, zabrałam kurtkę i powiedziałam:
-Wrócę niedługo. Pa!
-Pa...
Axl siedział w czerwonym kabriolecie. Wysiadł z niego, przytulił mnie i otworzył mi drzwi. Usiadłam i kiwnęłam głową. 
-To gdzie jedziemy?
-Pomyślałem o pikniku. Co ty na to?
-Brzmi świetnie. 
-Trzymaj się. Jedziemy. 
Pojechaliśmy na małe wzgórze. Siedzieliśmy tam do wieczora. Potem odwiózł mnie z powrotem. Dałam mu buziaka w policzek i odjechał. Kiedy weszłam do domu, usłyszałam piosenkę "It's My Life" Bon Joviego z głośników, które były ustawione na największy poziom głośności. Podłoga aż się trzęsła. Podążając do salonu, ta piosenka coraz bardziej obijała mi się w głowie echem. Podeszłam do wieży stereo i przyciszyłam.
-Mike! Przecież ty ogłuchniesz!
Wzruszył ramionami, leżąc do mnie tyłem na kanapie. 
-Co cię ugryzło?
Prychnął.
-Okej, jeżeli nie chcesz ze mną gadać, to ja idę na górę spać. Dobranoc, panie obrażalski. 
Byłam na niego bardzo zła. Wzięłam więc gorący prysznic i położyłam się spać...

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział I

Narkotyki? Papierosy? Alkohol? To nie dla mnie. Nie jestem zdesperowana, tylko załamana swoim życiem. Powód? Było bardzo ciężkie. Po śmierci matki wychowywała mnie babcia. Ojca nigdy nie poznałam. Kiedy miałam dziesięć lat, babcia zmarła. Poszłam więc do sierocińca. Codziennie to samo. Te ciemne ściany, walka o wszystko... A co może taka mała dziewczynka, jak ja? Płakać w kącie codziennie wieczorem i modlić się do Boga. Ale on nigdy nie odpowiadał. W końcu zdałam sobie sprawę, że modlitwy nic mi nie dadzą. W wieku piętnastu lat, zaadoptowała mnie jakaś rodzina. Kobieta zmarła, podobnie z resztą, jak moja babcia. Mężczyzna nie chciał się już mną sam opiekować. Wyrzucił mnie. I od tej pory radziłam sobie sama. Mieszkałam to tu, to tam, ale nie miałam własnego kąta, gdzie mogłam się zaszyć. Chciałam uciec od problemów, ale one tylko się lekko oddalały, a potem mnie dogoniły. Więc, skoro nie palę, nie ćpam i nie piję. to co w takim razie robię? Tnę się. Tak, owszem. Cięcie się to może i kaleczenie ciała, ale i mój sposób na problemy. Nie raz słyszałam: "Rose, przestań. To nic dobrego". Ale skąd oni mogą wiedzieć, skoro nie przeżyli tego, co ja? Okej. Jeden raz. Będzie po wszystkim. Poszłam na tory. Przez godzinę siedziałam obok nich, żeby rzucić się pod pociąg, który będzie nadjeżdżał. Usłyszawszy stukot kół, wstałam powoli, wzięłam głęboki oddech i, kiedy się zbliżył, wskoczyłam pod niego. No prawie. Poczułam w pasie uścisk i coś jakby odciągnęło mnie do tyłu. Zamiast spojrzeć, co to było, tylko usiadłam na ziemi i patrzyłam nieżywym, zszokowanym wzrokiem na zachód słońca.
-Nic ci nie jest?- usłyszałam zza pleców.
Świadomość do mnie wróciła. Miałam w prawdzie parę zadrapań i siniaków, ale to nie był efekt, o jaki mi chodziło. Spojrzałam na człowieka, który mnie uratował, a właściwie udaremnił moje samobójstwo. Miał czarne loki, opadające mu teraz na czoło, brązowe oczy, był szczupły i piękny. Nie piękny, jak człowiek, tylko raczej, jak anioł.
-Po co to zrobiłeś?... - zapytałam cicho.
-Wiesz, przechodziłem tędy, a nie chciałbym, żeby potem mnie przesłuchiwali i oskarżali o cokolwiek. A poza tym, nie mogłem pozwolić, aby coś ci się stało.
-Niepotrzebnie się wtrąciłeś...- odrzekłam, ukrywając twarz za moimi czarnymi opadającymi na twarz włosami. Mężczyzna puścił te słowa mimo uszu i podszedł powoli.
-Jesteś cała?
-Tak... niestety.
-Powinien to zobaczyć lekarz.
-A wtedy mnie zostawisz?
Pokiwał głową.
-Zgoda.
Wskazał mi samochód. Otworzył mi drzwi i pojechaliśmy do szpitala.
-A tak w ogóle to jestem Jackson. Michael Jackson.
-Rose Morgan.
Nazwisko zostawiłam po matce. Chciałam mieć choć cząstkę jej. Weszliśmy do gabinetu. Michael wszedł razem ze mną, choć on nie był badany. Lekarz zaczął poruszać moimi rękoma i nogami, żeby sprawdzić, czy stawy mnie nie bolą. Obejrzał mi głowę, twarz i po chwili stało się to, czego się obawiałam. Wziął moją prawą rękę, odsłonił ją i obejrzał. Potem lewą. Odsłonił i zobaczył liczne rany na przedramieniu. Nie, to nie były rany od zadrapań. Mike nie chciał pokazać, jak bardzo jest zszokowany, choć widziałam to w jego oczach. Lekarz założył mi opatrunek i poprosił Michaela:
-Niech jej pan dobrze pilnuje. Nie powinna być teraz sama.
-Dobrze, dziękujemy.
W drodze powrotnej, powiedziałam:
-Możesz mnie tu wysadzić.
Nic nie odpowiedział, tylko zablokował drzwi auta.
-Michael?
Uśmiechnął się i zapytał:
-Słucham?
-Możesz mnie wysadzić- powtórzyłam.
-Lekarz powiedział, że mam się tobą zaopiekować.
-Jestem dla ciebie obcą osobą, dlaczego niby mam cię obchodzić?
Przystanął na poboczu, złapał moją rękę i odsłonił rękaw kremowego swetra.
-Dlatego mnie obchodzisz- powiedział stanowczo, lecz wcale nie był zdenerwowany- Muszę cię teraz pilnować, tak jak mówił lekarz. Dasz mi numer do rodziców?
-Ja nie mam rodziców...
Michael spojrzał na mnie ze skruchą.
-Przepraszam, ja nie wiedziałem...
-I nie mogłeś wiedzieć. Jedźmy już.
Ruszył. Przez resztę trasy nie odezwaliśmy się słowem. Kiedy weszliśmy do jego domu, a właściwie pałacu, zaprowadził mnie do pokoju.
-To twoja sypialnia. W szafie są ciuchy. Możesz wziąć prysznic, jeżeli chcesz. Ja muszę teraz na chwilę cię zostawić, będę za godzinę. Miłego pobytu.
Po wzięciu prysznica, zaczęłam zwiedzać dom. Nagle usłyszałam muzykę. Podeszłam bliżej i uchyliłam drzwi. Michael stał przy pianiście i śpiewał piosenkę.
-Tu trochę za szybko. Spróbuj wolniej i niżej- powiedział pianista- Jesteś dzisiaj jakiś rozkojarzony.

Oczami Michaela:
Śpiewając nie mogłem przestać o niej myśleć. Prawda, że jest trochę oschła, ale nie ma rodziców, rodziny, nikogo, kto obdarzyłby ją miłością. Muszę się nią zaopiekować. Trzeba jakoś zburzyć tę barierę, którą trzyma wokół siebie. Muszę nauczyć się z nią rozmawiać. Jest bardzo delikatna i łatwo ją urazić, więc powinienem ostrożnie dobierać słowa, ale jej uroda powala mnie na kolana. Nie wiem, czy dam radę nad sobą panować.

Wracając do Rose:
Drzwi lekko zaskrzypiały. Szybko, zanim zdążyłam pomyśleć, zaczęłam biec w innym kierunku. Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Po chwili weszła do mnie jakaś starsza pani.
-Pan Jackson prosił, abym powiedziała panience, że kolacja gotowa.
-Dziękuję, już idę...
Po chwili zeszłam do kuchni. Mike stał tam przy blacie w fartuszku i kończył robić kakao, jeżeli się nie myliłam. Kiedy weszłam, odwrócił się, uśmiechnął, postawił kubki na stole i powiedział:
-Kolację podano.
-Ładny fartuszek.
Zarumienił się i zdjął go. Usiadł naprzeciw mnie i złapał moją dłoń. Zabrałam ją szybko. Spojrzał na mnie tymi swoimi oczami.
-Nie musisz się mnie bać. Nie mam złych zamiarów. Chcę ci pomóc.
-Nie potrzebuję pomocy.
-Potrzebujesz. Rose, ja wiem, że tak. Widzę w twoich oczach małą dziewczynkę, która woła, żeby ktoś ją uratował.
Po chwili ciszy, Mike podał nam kolację. Zjedliśmy i poszłam do pokoju. Zanim poszłam spać, wyciągnęłam żyletkę i przejechałam po ręce... Raz, drugi, trzeci. Gdy chciałam zrobić to ponownie, do pokoju wszedł Michael. Ukląkł przy mnie, wyrwał mi żyletkę z dłoni, wyrzucił ją i zapytał:
-Rose, co ty zrobiłaś?
Zaczęłam rozpaczliwie płakać. Przytulił mnie do siebie, wziął na ręce i zaniósł do kuchni. Zabandażował mi rękę i usiadł naprzeciw. Złapał moją dłoń, ale tym razem jej nie zabrałam. Wziął mnie powoli na ręce i zaniósł na górę. Minął moją sypialnię.
-Michael, mój pokój jest tam.
-Wiem.
Wszedł do siebie, położył mnie delikatnie na łóżku i przykrył kołdrą. Położył się obok mnie. Leżeliśmy do siebie twarzami. Patrzył mi głęboko w oczy.
-Mogę cię o coś zapytać?
-Myślę, że tak...
-Dlaczego to zrobiłaś?
Westchnęłam.
-Nie wiem.
Z oczu pociekły mi łzy. Mike przysunął się i mnie przytulił.
-Ciiii. Już dobrze. Przepraszam, że zapytałem.
Wtuliłam nos w jego pierś i zasnęłam. Obudziłam się rano. Moja głowa leżała na jego torsie, a on głaskał mnie po głowie. Kiedy na niego spojrzałam, uśmiechnął się.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry...
-Dobrze spałaś?
-Ja... chyba tak. A ty?
-Ja również- powiedział, przeciągając się.
Wstaliśmy, ubraliśmy się i zjedliśmy śniadanie. Potem poszam do pokoju. Wyciągnęłam zdjęcie mamy i parę kropel pociekło mi z oczu.
-Wszystkiego najlepszego Rose- powiedziałam do siebie- Szkoda, że cię tu nie ma mamo...
Zaczęłam płakać. Robiłam to bezgłośnie. Tylko wylewałam łzy. Jak zwykle nawet we własne urodziny nie ubrałam się jakoś specjalnie. Miałam na sobie czarną koszulkę z zespołem Guns'n Roses, ciemne jeansy i czarne trampki. Włosy opadały mi na twarz. Po dwóch godzinach postanowiłam zejść na dół. Kiedy stanęłam na ostatnim stopniu, usłyszałam:
-Wszystkiego najlepszego!
Mike wyskoczył zza kanapy w urodzinowej czapce. Wszędzie były balony i napis "Sto Lat". Nie wiedziałam co powiedzieć.
-Dziękuję. Ale skąd wiedziałeś?
-Usłyszałem, jak mówiłaś do siebie w pokoju. Więc... niespodzianka!
-Michael, jest tylko jeden problem...
-Jaki?
-W moje urodziny zmarła moja mama... Więc nie obchodzę ich.
Michael zdjął czapeczkę, podszedł do mnie, złapał moje dłonie i spojrzawszy mi w oczy powiedział:
-Przykro mi. Ale w każdym razie życzę ci spełnienia marzeń, szczęścia, pomyślności i dużo miłości.
-Dziękuję ci...
Stanęłam na palcach i przytuliłam go.
-To może chociaż skorzystamy z tego, co przygotowałem?
-Co masz na myśli?
-Zobaczysz.
Mike złapał mnie za rękę i poprowadził do ogrodu. Był tam stolik nakryty pięknym białym obrusem i przejrzysta zastawa. Odsunął krzesło tak, żebym mogła usiąść. Potem on zasiadł naprzeciw mnie. Złapał moją dłoń i delikatnie gładził ją kciukiem.
-Bardzo ci współczuję z powodu mamy...
-Tak już bywa.
Po chwili ciszy Michael zapytał:
-Co masz zamiar później zrobić?
Wzruszyłam ramionami:
-Nie wiem. Pewnie będę dalej włóczyć się po świecie. Już taki mój los.
-W takim razie mam dla ciebie propozycję. Zamieszkaj ze mną tutaj.
-Ale Michael, ja nie mam jak ci zapłacić.
-A kto tu mówił o zapłacie?
-Nie ma mowy. Nie zgadzam się.
-Rose, proszę.
-Nie, Mike. Nie chcę mieszkać u ciebie jak jakiś przybłąkany pies. Dam sobie radę, nie musisz się mną opiekować.
-Lekarz powiedział...
-Wiem, co powiedział!
-Dlaczego nie chcesz dać sobie pomóc?!
-Bo tego nie potrzebuję!
-Potrzebujesz! Widać to! Mnie nie oszukasz!
-Myślisz, że jesteś taki pomocny?! To się mylisz! Denerwujesz mnie tą swoją nadopiekuńczością!
-A ty denerwujesz mnie tym, że jesteś taka cholernie uparta!
-Taka się urodziłam!
Wstałam i poszłam w stronę swojego pokoju.
-Rose, zaczekaj!- usłyszałam za plecami.
Nie odwróciłam się. Zignorowałam go całkowicie. Zamknęłam się w sypialni i obraziłam się na cały świat. Byłam bardzo humorzasta. W pewnej chwili zobaczyłam cień pod drzwiami. Nie zapukał, nie odezwał się. Nie zrobił nic. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Poszłam spać ze złym humorem...