Translate

czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział VI

Wyszłam w końcu z pokoju. Mike siedział pod drzwiami, i kiedy mnie zobaczył, zerwał się na równe nogi. Złapał mnie w objęcia i zaczął głaskać po włosach.
-Kochanie, przepraszam. Nie chciałem tego powiedzieć.
Nagle odsunął się lekko ode mnie i spojrzał na swoją brudną od krwi koszulę. Potem zszokowany, skierował wzrok na moje przedramię. Złapał je delikatnie.
-Jezu, przepraszam...- upadł na kolana i rozpłakał się- Ja naprawdę nie chciałem... Boże, to wszystko moja wina.
Ja również osunęłam się na ziemię przed nim. Złapałam jego twarz w dłonie i zmusiłam, żeby na mnie spojrzał.
-To nie jest twoja wina. To przeze mnie.
Parę jego łez skapnęło na moją ranę.
-Ciiiii. Nie możesz się za to obwiniać- tłumaczyłam mu.
-Rose, kocham cię. Ja nie chciałem...
-Wiem o tym.
Po chwili ciszy powiedziałam:
-Mike, ja muszę odejść...
-Co...?
-Muszę odejść- powtórzyłam.
-Po co? Dlaczego?
-Bo wiem, że bardzo chcesz mieć dzieci, a one potrzebują matki.
-Jeżeli ceną dzieci jest utrata ciebie, to się nie zgadzam.
-Mike, kochanie. Kocham cię najbardziej na świecie. Ale tak będzie lepiej.
-Nie będzie. Ja nie przeżyję bez ciebie. Bez twojego dotyku, spojrzenia, uśmiechu... pocałunku. Ja nie dam rady...
-Dasz. Znajdziesz kogoś, kto będzie mógł mieć z tobą dzieci i będziesz szczęśliwy. Niedługo o mnie zapomnisz.
-Ja nie chcę o tobie zapomnieć. Za bardzo cię kocham.
-To jeżeli mnie kochasz, to daj mi odejść.
-Ale... ja nie potrafię...
-Potrafisz.
Po chwili ciszy zapytał:
-Kiedy niby masz zamiar wyjechać?
-Jutro z samego rana.
-Rose, ja nie chcę cię stracić.
-Mi też jest ciężko, ale dasz sobie radę- kiedy zobaczyłam jego smutną minę, dodałam- Mój kochany Puchatku.
Kątem oka zobaczyłam załamaną Elisabeth, a obok niej Janet. Obie miały twarze mokre od płaczu. Następnego ranka, zanim wyjechałam na dworzec, stałam przed drzwiami wyjściowymi. Elisabeth płakała najgłośniej. Przytuliłam ją.
-Odwiedź nas kiedyś.
-Obiecuję- wiedziałam, że szanse są nikłe, ale nie chciałam pogarszać sytuacji.
-Odezwij się do mnie czasem- wyszlochała Janet.
-Nie ma sprawy. Mam twój numer, więc nie zapomnę.
Kucnęłam przy Dżarim, który wyglądał, jakby ktoś zasadził mu w nos. Też był smutny.
-Nie przejmuj się. Zawsze będziesz moim ulubionym tygrysem- pogłaskałam go po czubku głowy.
W końcu przyszedł czas na najtrudniejsze pożegnanie. Stanęliśmy twarzą w twarz. Mike miał ręce założone na piersi, ale w jego oczach widziałam łzy. Co prawda świetnie je wstrzymywał, ale przede mną nie mógł tego ukryć. Nie mogliśmy wydusić z siebie słowa. Poczułam, jak oczy zaczynają mi się szklić. Spuściłam głowę. Michael zdjął ręce z piersi i ujął mój podbródek, żebym na niego spojrzała.
-Nie musisz wyjeżdżać- szepnął mi.
-Muszę.
-Rose, damy sobie radę. We dwoje.
-Mike, nie może być nas... Musisz być ty. Musisz ułożyć sobie życie na nowo. Beze mnie...
-A co, jeżeli ja nie chcę?
-Chcesz, tylko musisz to sobie uświadomić.
-Pamiętasz, jak wtedy w szpitalu powiedziałaś, ze zawsze będziesz przy mnie?
-Mike, nie utrudniaj tego.
-To powiedz, że mnie nie kochasz. Wtedy dam ci spokój.
Nic nie odpowiedziałam. Nie mogłam tego powiedzieć. Kochałam go całym sercem i rozbiło by się, gdyby te słowa wypłynęły z moich ust. Co prawda, ledwo wytrzymywało obecną chwilę, ale nie chciałam tego pogarszać. Zbliżył się do mnie, położył dłoń na moim policzku i pocałował. Nie mogłam go odepchnąć. Tak bardzo go pragnęłam. Chciałam, żeby był przy mnie w każdej chwili. Chciałam słyszeć jego głos, czuć jego dotyk, jego zapach i ciepło ciała. Kurczowo złapałam się jego koszuli. Kiedy skończyliśmy się całować, dalej trzymałam materiał w dłoniach i patrzyłam się w dół. Michael przyłożył swoje czoło do mojego.
-Rose, powiedz, że mnie kochasz- wyszeptał z nadzieją.
-Kocham cię...
-To zostań.
-Michael, ja... naprawdę nie mogę- powiedziałam łamiącym się głosem.
-Błagam cię. Moje życie nie ma bez ciebie sensu...
-Na pewno ma. Tylko musisz go znaleźć.
-Znalazłem już, ale właśnie odchodzi.
Po chwili ciszy, ścisnęłam jego dłoń i pozwalając, aby łzy spływały mi po twarzy, cmoknęłam go ostatni raz w usta.
-Żegnaj...- szepnęłam.
Wzięłam swoje rzeczy i wsiadłam do taksówki. Nagle wszystkie obrazy naszych wspólnych chwil zaczęły do mnie wracać. Kochałam go tak bardzo. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego, ale zasługiwał na kogoś o wiele lepszego. Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Pojechałam na peron. Wiedziałam, gdzie chcę się udać. Moja kuzynka mieszkała niedaleko. Nigdy do niej nie pojechałam, kiedy byłam sama, ale wiedziała, że jesteśmy rodziną i zawsze była chętna do pomocy. Po trzech godzinach, zapukałam do jej drzwi.
-Już idę!
Zobaczyłam nagle młodą brunetkę.
-Rose?!
-Cześć Sam.
-Coś się stało?
-Tak, ale to nie jest rozmowa na stanie w drzwiach...
-O jasne, wybacz. Wejdź.
Rozebrałam się, Sam zrobiła herbatę i usiadłyśmy w salonie.
-Jak w ogóle mnie poznałaś? Nie widziałyśmy się od dzieciństwa.
-Intuicja. Rodzinę zawsze poznam. Ale opowiadaj, co się stało.
-Więc... przez jakiś czas byłam szczęśliwa, ale musiałam to przerwać.
-Znalazłaś sobie faceta?
Pokiwałam głową.
-Kochałaś go?
-Jak nikogo innego- odrzekłam.
-To dlaczego to skończyłaś?
-Bo on zasługiwał na kogoś lepszego.
-Dlaczego tak mówisz?
-Bardzo chcę mieć dzieci, ale kto to widział matkę, która się cięła i próbowała zabić?
Nagle zobaczyłam, że ktoś do mnie dzwoni. Mike... Odrzuciłam połączenie. Niestety Sam zauważyła imię, które się wyświetliło.
-To on? Od niego odeszłaś?
-Tak.
-Michael. Ładne imię. Zupełnie jak...
-Michael Jackson- dokończyłam za nią.
-Dokładnie! Ale skąd wiedziałaś?
Spojrzałam na nią.
-Zgadywałam...
-Za takiego Jacksona to dałabym się zabić. A jak się rusza. Musi pewnie świetnie całować.
-Całuje tak namiętnie, że kolana miękną.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
-Tak przypuszczam.
Wzruszyła ramionami i włączyła telewizor. Leciały właśnie wiadomości. 
-Gwiazda estrady - Michael Jackson - odwołał koncert w Berlinie. Podobno jest załamany po stracie swojej ukochanej. Niestety nie wiemy kim była wybranka piosenkarza. Nie znamy jej tożsamości. Będziemy państwa o wszystkim na bieżąco informować. 
Od razu posmutniałam. Sam to zauważyła i zapytała:
-Co jest mała?
-A obiecasz, że nikomu nie powiesz?
Pokiwała głową. 
-Więc... Wiem kto był wybranką Michaela. 
-Serio? Kto?
-Ja...
-Ty?!
-Owszem. 
-Żartujesz. 
-Chciałabym. Nie wierzysz mi?
-Powiedzmy, że wierzę. Ale... Dlaczego w takim razie od niego odeszłaś?
-Mike bardzo chciał mieć dzieci w przyszłości, a ze mnie nie byłaby dobra matka. Powiedziałam, że znajdzie sobie kogoś innego. 
-A on co?
-Był zrozpaczony. Nie chciał, żebym wyjeżdżała ale musiałam to zrobić. 
-Ile ze sobą byliście?
-Parę miesięcy. 
-A czy... No wiesz...
-Czy byłam z nim w łóżku? - Sam pokiwała głową - Znaczy, spałam z nim, ale nie robiliśmy tego. Leżeliśmy razem i zasypialiśmy. Do niczego wiecej nie doszło. 
-Żałujesz tego?
-Że z nim tego nie zrobiłam? Nie. Wtedy pewnie byłoby mi ciężej odejść, a on gorzej by to zniósł. Dobrze, że nie zdążyliśmy. 
-Tęsknisz za nim?
-Bardzo. 
-A dobrze cię traktował?
-Jak księżniczkę. 
-Chcesz o tym porozmawiać?
Pokręciłam głową. 
-To w takim razie chodź na górę. Przygotuję ci pokój. 
Posłusznie podreptałam za Sam. Po rozpakowaniu się, usiadłam na łóżku. W gardle miałam wielką gulę. Kochałam go jak nikogo innego. Był moją podporą. Ale muszę mu dać żyć po swojemu. Będzie miał w przyszłości dzieci, żonę i wielki dom. Ciekawa jestem, co powiedzą sąsiedzi, kiedy zobaczą w ogrodzie obok wielkiego tygrysa. Zaśmiałam się w duchu. Nagle z kieszeni wyciągnęłam prezent od niego. Naszyjnik, który mi podarował na Święta Bożego Narodzenia. Taka mała rzecz, a ile wspomnień. Czy to naprawdę musi tak boleć? Chętnie bym się teraz do niego przytuliła, pocałowała albo tylko porozmawiała. On był całym moim życiem. Ale musiał poukładać swoje. Nagle zadzwoniła Janet:
-Rose?
-Janet? Coś się stało?
-Chciałam tylko wiedzieć, czy dojechałaś bezpiecznie na miejsce. 
-Tak, dziękuje za troskę. A co u ciebie?
-Nie za dobrze. Mike miał już pierwszą myśl samobójczą. Muszę go pilnować. On chce z tobą porozmawiać. Dać ci go?
-Daj. 
Po chwili usłyszałam ten anielski głos, który kochałam. 
-Rose?
-Jestem. 
-Dobrze cię słyszeć. 
-Jak się czujesz?
-Bez ciebie? Jakbym nie miał sił do życia.
-Nie mów tak. Wiesz, dlaczego tak zrobiłam, prawda?
-Tak. Miałaś mnie dość...
-Wcale nie. 
-Nie kochałaś mnie... Prawda?
-Michael, kochałam cię, dalej kocham i zawsze kochać będę. Chciałam, żebyś mógł mieć dzieci z kimś, kto jest ciebie wart. Żebyś kogoś na nowo pokochał. 
-Ale ja kocham tylko ciebie... Wróć do mnie Rose... Błagam cię...
-Mike. Ja... Ja nie mogę... Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał. 
-Teraz cierpię bez ciebie... 
-Michael. Proszę, nie mów tak. Nie mogę pozwolić, żebyś się przekonał jak kończy się bycie ze mną. Poukładaj sobię życie na nowo. Chce, żebyś był szczęśliwy. 
-Będę, jeżeli wrócisz i dasz nam szansę. Tylko o to proszę. Rose. Powiedziałaś, że zawsze przy mnie bedziesz. Gdzie jesteś, kiedy najbardziej cię potrzebuję? Kocham cię. Nie wyobrażam sobie dalszego życia bez ciebie. Bez ciepła twojego ciała. Bez tonu twojego głosu i rytmu serca. Bez ciebie jestem nikim. Chce cię mieć przy sobie. Twoje miejsce jest u mego boku. Jeżeli powiesz, że mnie nie kochasz, to dam ci spokój. 
-Nie mogę tego powiedzieć. Kocham cię jak nikogo innego na świecie. Ale zrozum, że będzie ci lepiej beze mnie. 
-Nie mów tak, kochanie. Damy sobie radę. Zaufaj mi. 
-Michael, proszę. Nie rób mi tego. 
-To wróć do mnie. Zależy mi na tobie. 
-Mi na tobie też, ale... Przepraszam cię... Musisz sobie poradzić beze mnie. Żegnaj Mike. 
Rozłączyłam się. Serce mnie bolało, kiedy słyszałam jego smutny głos. Ale nie mogłam wrócić. Nie mogłam mu tego zrobić. Zaczęłam płakać. Nagle weszła Sam. 
-Rose, kolac... Co sie stało?
Zaniosłam się jeszcze większym szlochem. Sam usiadła obok mnie i przytuliła. 
-Tesknisz za nim, prawda? 
Pokiwałam głową. 
-Właśnie dzwonił...
-I co mówił?
-Że mnie kocha i żebym do niego wróciła. I że jego życie jest bez sensu beze mnie. Jego siostra powiedziała, że już miał myśl samobójczą. 
-Nie płacz. Chodź na kolację. 
Po posiłku poszłam pod prysznic. Nie mogłam zasnąć. Ciągle miałam go przed oczami. W końcu nastał ranek. 
-Chcesz ze mną iść do pracy?
-Jako asystentka dziennikarki?
-Tak. A co?
-Nie nic. Mogę pójść. 
-To jedz i chodź. 
Sam robiła wywiady z różnymi sławnymi osobami. Nie interesował jej sport czy dział kulinarny. 
-Tyko pamiętaj, że tu o pumę w mieście nie jest trudno. Więc uważaj. 
Pojechałyśmy do readkcji. Nikt nie miał za złe, że przyszłam razem z Sam. 
-Jestem ich szefową. Nie mają czego się czepiać- wytłumaczyła mi. 
-Niezła z ciebie szycha. 
-Ty chodzi o szacunek. Mam dzisiaj trochę papierkowej roboty. 
Przez trzy godziny pomagałam jej z papierami. Powiedziała, żebym w końcu odpoczęła. Poszłam do miasta, żeby je sobie pooglądać. Nagle usluszałam za plecami warknięcie. Stała tam puma. Jak zawsze mam takie szczęście, że proszę siadać. Zaczęła się do mnie zbliżać. W końcu skoczyła, ale ja zrobiłam unik w tył. Niestety miałam cztery krwawe głębokie szramy na przedramieniu. Już miała mnie wykończyć, kiedy usłyszałam ryk. Spojrzawszy tam, dostrzegłam biegnącego tygrysa. Dżari?! Rzucił się na pumę i dał jej nieźle w kość. Potem podszedł do mnie i tracił nosem moją rękę. Delikatnie ją polizał. 
-Cieszę się, że cię widzę. Chodźmy do mnie. 
Zabrałam tygrysa do domu. Usiadłam z nim w salonie. 
-A więc, przyniosłeś mi jakaś wiadomość?
Pokręcił łbem. 
-Michael tu jest?
Znów zaprzeczył. 
-Uciekłeś im?
Zamruczał. 
-Ja też się stęskniłam, ale nie możesz tak uciekać. Taki kawał biegłeś?
Znowu mruczenie. Nagle zadzwonił telefon. 
-Janet?
-Rose. Dobrze, że odebrałaś. Dżari nam uciekł. 
-Wiem. Jest właśnie u mnie. 
-Świetnie. To może po niego przyjedziemy? 
-Ale teraz? 
-Nie. Przy okazji. 
-No dobrze. To ja się nim na razie zajmę. 
-Dziękujemy ci. Michael chce z tobą porozmawiać. 
-Janet wybacz, ale ja nie mogę z nim już zamienić słowa. To mnie za bardzo boli. Jego pewnie też. 
-Jego boli tylko to, że ciebie tutaj nie ma. Wszyscy za tobą tęsknią. 
-Ja za wami też, ale...
Urwałam, bo zrobiło mi się słabo. Upadłam i tyle pamiętam. Obudziłam się z bólem głowy. Nade mną stała jakaś postać. 
-Rose!
-Sam?
-No a kto inny? Jak się czujesz?
-Lepiej. Już lepiej...
-A mam takie małe pytanie do ciebie. CO ROBI TYGRYS W MOJEJ KUCHNI?!
-Pewnie sprawdza zawartość lodówki- zaśmiałam się. 
-To nie jest zabawne. 
-Wybacz. To tygrys Michaela. 
-Kobieto! Ukradłaś mu tygrysa?!
-Nie. On sam za mną tu przybiegł. I gdyby nie Dżari, to bym pewnie była przekąską pumy. 
-Właśnie widzę. Chodź. Zabandażuję ci to. 
Pod wieczór usiadłam ze zdjęciem mnie i Mika. Dżari leżał obok mnie na kanapie. Kiedy zobaczył, że jestem smutna, położył łapę na mojej łydce. 
-Nie jestem smutna. Tylko trochę zmęczona- skłamałam. 
Zaskomlał. Tak, tygrys też może zaskomleć. Znowu zrobiło mi się słabo. Tym razem obudziłam się w szpitalu. Widziałam zamazane twarze. Czy to... To niemożliwe!...

2 komentarze:

  1. Dżari chodź do mnie!! Jesteś taki pocieszny.
    Fajne rozdzial. Płakałam, śmialam się, po prostu przeżywalam.
    Twoj blog gra na emocjach czytelnikow i ... dobrze! Oznacza to, że nie jest to jakieś nudne pisanie o życiu, tylko opis dziewczyny, ktora faktycznie ma emocje!
    Najpierw Michael był w szpitalu, teraz ona .. Wnioskuję, że zobaczyła Michaela i znowu będą razem. :) Albo nie! Napisz, że w szpitalu pojawił się Axel. :D Już nie mogę się doczekać. Powodzenia i pozzdrowienia od wiernej czytelniczki! M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za podpowiedzi, ale ja już mam wszystko w głowie przygotowane. :) cieszę się, że ktoś to czyta ;D

      Usuń