Translate

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział I

Narkotyki? Papierosy? Alkohol? To nie dla mnie. Nie jestem zdesperowana, tylko załamana swoim życiem. Powód? Było bardzo ciężkie. Po śmierci matki wychowywała mnie babcia. Ojca nigdy nie poznałam. Kiedy miałam dziesięć lat, babcia zmarła. Poszłam więc do sierocińca. Codziennie to samo. Te ciemne ściany, walka o wszystko... A co może taka mała dziewczynka, jak ja? Płakać w kącie codziennie wieczorem i modlić się do Boga. Ale on nigdy nie odpowiadał. W końcu zdałam sobie sprawę, że modlitwy nic mi nie dadzą. W wieku piętnastu lat, zaadoptowała mnie jakaś rodzina. Kobieta zmarła, podobnie z resztą, jak moja babcia. Mężczyzna nie chciał się już mną sam opiekować. Wyrzucił mnie. I od tej pory radziłam sobie sama. Mieszkałam to tu, to tam, ale nie miałam własnego kąta, gdzie mogłam się zaszyć. Chciałam uciec od problemów, ale one tylko się lekko oddalały, a potem mnie dogoniły. Więc, skoro nie palę, nie ćpam i nie piję. to co w takim razie robię? Tnę się. Tak, owszem. Cięcie się to może i kaleczenie ciała, ale i mój sposób na problemy. Nie raz słyszałam: "Rose, przestań. To nic dobrego". Ale skąd oni mogą wiedzieć, skoro nie przeżyli tego, co ja? Okej. Jeden raz. Będzie po wszystkim. Poszłam na tory. Przez godzinę siedziałam obok nich, żeby rzucić się pod pociąg, który będzie nadjeżdżał. Usłyszawszy stukot kół, wstałam powoli, wzięłam głęboki oddech i, kiedy się zbliżył, wskoczyłam pod niego. No prawie. Poczułam w pasie uścisk i coś jakby odciągnęło mnie do tyłu. Zamiast spojrzeć, co to było, tylko usiadłam na ziemi i patrzyłam nieżywym, zszokowanym wzrokiem na zachód słońca.
-Nic ci nie jest?- usłyszałam zza pleców.
Świadomość do mnie wróciła. Miałam w prawdzie parę zadrapań i siniaków, ale to nie był efekt, o jaki mi chodziło. Spojrzałam na człowieka, który mnie uratował, a właściwie udaremnił moje samobójstwo. Miał czarne loki, opadające mu teraz na czoło, brązowe oczy, był szczupły i piękny. Nie piękny, jak człowiek, tylko raczej, jak anioł.
-Po co to zrobiłeś?... - zapytałam cicho.
-Wiesz, przechodziłem tędy, a nie chciałbym, żeby potem mnie przesłuchiwali i oskarżali o cokolwiek. A poza tym, nie mogłem pozwolić, aby coś ci się stało.
-Niepotrzebnie się wtrąciłeś...- odrzekłam, ukrywając twarz za moimi czarnymi opadającymi na twarz włosami. Mężczyzna puścił te słowa mimo uszu i podszedł powoli.
-Jesteś cała?
-Tak... niestety.
-Powinien to zobaczyć lekarz.
-A wtedy mnie zostawisz?
Pokiwał głową.
-Zgoda.
Wskazał mi samochód. Otworzył mi drzwi i pojechaliśmy do szpitala.
-A tak w ogóle to jestem Jackson. Michael Jackson.
-Rose Morgan.
Nazwisko zostawiłam po matce. Chciałam mieć choć cząstkę jej. Weszliśmy do gabinetu. Michael wszedł razem ze mną, choć on nie był badany. Lekarz zaczął poruszać moimi rękoma i nogami, żeby sprawdzić, czy stawy mnie nie bolą. Obejrzał mi głowę, twarz i po chwili stało się to, czego się obawiałam. Wziął moją prawą rękę, odsłonił ją i obejrzał. Potem lewą. Odsłonił i zobaczył liczne rany na przedramieniu. Nie, to nie były rany od zadrapań. Mike nie chciał pokazać, jak bardzo jest zszokowany, choć widziałam to w jego oczach. Lekarz założył mi opatrunek i poprosił Michaela:
-Niech jej pan dobrze pilnuje. Nie powinna być teraz sama.
-Dobrze, dziękujemy.
W drodze powrotnej, powiedziałam:
-Możesz mnie tu wysadzić.
Nic nie odpowiedział, tylko zablokował drzwi auta.
-Michael?
Uśmiechnął się i zapytał:
-Słucham?
-Możesz mnie wysadzić- powtórzyłam.
-Lekarz powiedział, że mam się tobą zaopiekować.
-Jestem dla ciebie obcą osobą, dlaczego niby mam cię obchodzić?
Przystanął na poboczu, złapał moją rękę i odsłonił rękaw kremowego swetra.
-Dlatego mnie obchodzisz- powiedział stanowczo, lecz wcale nie był zdenerwowany- Muszę cię teraz pilnować, tak jak mówił lekarz. Dasz mi numer do rodziców?
-Ja nie mam rodziców...
Michael spojrzał na mnie ze skruchą.
-Przepraszam, ja nie wiedziałem...
-I nie mogłeś wiedzieć. Jedźmy już.
Ruszył. Przez resztę trasy nie odezwaliśmy się słowem. Kiedy weszliśmy do jego domu, a właściwie pałacu, zaprowadził mnie do pokoju.
-To twoja sypialnia. W szafie są ciuchy. Możesz wziąć prysznic, jeżeli chcesz. Ja muszę teraz na chwilę cię zostawić, będę za godzinę. Miłego pobytu.
Po wzięciu prysznica, zaczęłam zwiedzać dom. Nagle usłyszałam muzykę. Podeszłam bliżej i uchyliłam drzwi. Michael stał przy pianiście i śpiewał piosenkę.
-Tu trochę za szybko. Spróbuj wolniej i niżej- powiedział pianista- Jesteś dzisiaj jakiś rozkojarzony.

Oczami Michaela:
Śpiewając nie mogłem przestać o niej myśleć. Prawda, że jest trochę oschła, ale nie ma rodziców, rodziny, nikogo, kto obdarzyłby ją miłością. Muszę się nią zaopiekować. Trzeba jakoś zburzyć tę barierę, którą trzyma wokół siebie. Muszę nauczyć się z nią rozmawiać. Jest bardzo delikatna i łatwo ją urazić, więc powinienem ostrożnie dobierać słowa, ale jej uroda powala mnie na kolana. Nie wiem, czy dam radę nad sobą panować.

Wracając do Rose:
Drzwi lekko zaskrzypiały. Szybko, zanim zdążyłam pomyśleć, zaczęłam biec w innym kierunku. Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Po chwili weszła do mnie jakaś starsza pani.
-Pan Jackson prosił, abym powiedziała panience, że kolacja gotowa.
-Dziękuję, już idę...
Po chwili zeszłam do kuchni. Mike stał tam przy blacie w fartuszku i kończył robić kakao, jeżeli się nie myliłam. Kiedy weszłam, odwrócił się, uśmiechnął, postawił kubki na stole i powiedział:
-Kolację podano.
-Ładny fartuszek.
Zarumienił się i zdjął go. Usiadł naprzeciw mnie i złapał moją dłoń. Zabrałam ją szybko. Spojrzał na mnie tymi swoimi oczami.
-Nie musisz się mnie bać. Nie mam złych zamiarów. Chcę ci pomóc.
-Nie potrzebuję pomocy.
-Potrzebujesz. Rose, ja wiem, że tak. Widzę w twoich oczach małą dziewczynkę, która woła, żeby ktoś ją uratował.
Po chwili ciszy, Mike podał nam kolację. Zjedliśmy i poszłam do pokoju. Zanim poszłam spać, wyciągnęłam żyletkę i przejechałam po ręce... Raz, drugi, trzeci. Gdy chciałam zrobić to ponownie, do pokoju wszedł Michael. Ukląkł przy mnie, wyrwał mi żyletkę z dłoni, wyrzucił ją i zapytał:
-Rose, co ty zrobiłaś?
Zaczęłam rozpaczliwie płakać. Przytulił mnie do siebie, wziął na ręce i zaniósł do kuchni. Zabandażował mi rękę i usiadł naprzeciw. Złapał moją dłoń, ale tym razem jej nie zabrałam. Wziął mnie powoli na ręce i zaniósł na górę. Minął moją sypialnię.
-Michael, mój pokój jest tam.
-Wiem.
Wszedł do siebie, położył mnie delikatnie na łóżku i przykrył kołdrą. Położył się obok mnie. Leżeliśmy do siebie twarzami. Patrzył mi głęboko w oczy.
-Mogę cię o coś zapytać?
-Myślę, że tak...
-Dlaczego to zrobiłaś?
Westchnęłam.
-Nie wiem.
Z oczu pociekły mi łzy. Mike przysunął się i mnie przytulił.
-Ciiii. Już dobrze. Przepraszam, że zapytałem.
Wtuliłam nos w jego pierś i zasnęłam. Obudziłam się rano. Moja głowa leżała na jego torsie, a on głaskał mnie po głowie. Kiedy na niego spojrzałam, uśmiechnął się.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry...
-Dobrze spałaś?
-Ja... chyba tak. A ty?
-Ja również- powiedział, przeciągając się.
Wstaliśmy, ubraliśmy się i zjedliśmy śniadanie. Potem poszam do pokoju. Wyciągnęłam zdjęcie mamy i parę kropel pociekło mi z oczu.
-Wszystkiego najlepszego Rose- powiedziałam do siebie- Szkoda, że cię tu nie ma mamo...
Zaczęłam płakać. Robiłam to bezgłośnie. Tylko wylewałam łzy. Jak zwykle nawet we własne urodziny nie ubrałam się jakoś specjalnie. Miałam na sobie czarną koszulkę z zespołem Guns'n Roses, ciemne jeansy i czarne trampki. Włosy opadały mi na twarz. Po dwóch godzinach postanowiłam zejść na dół. Kiedy stanęłam na ostatnim stopniu, usłyszałam:
-Wszystkiego najlepszego!
Mike wyskoczył zza kanapy w urodzinowej czapce. Wszędzie były balony i napis "Sto Lat". Nie wiedziałam co powiedzieć.
-Dziękuję. Ale skąd wiedziałeś?
-Usłyszałem, jak mówiłaś do siebie w pokoju. Więc... niespodzianka!
-Michael, jest tylko jeden problem...
-Jaki?
-W moje urodziny zmarła moja mama... Więc nie obchodzę ich.
Michael zdjął czapeczkę, podszedł do mnie, złapał moje dłonie i spojrzawszy mi w oczy powiedział:
-Przykro mi. Ale w każdym razie życzę ci spełnienia marzeń, szczęścia, pomyślności i dużo miłości.
-Dziękuję ci...
Stanęłam na palcach i przytuliłam go.
-To może chociaż skorzystamy z tego, co przygotowałem?
-Co masz na myśli?
-Zobaczysz.
Mike złapał mnie za rękę i poprowadził do ogrodu. Był tam stolik nakryty pięknym białym obrusem i przejrzysta zastawa. Odsunął krzesło tak, żebym mogła usiąść. Potem on zasiadł naprzeciw mnie. Złapał moją dłoń i delikatnie gładził ją kciukiem.
-Bardzo ci współczuję z powodu mamy...
-Tak już bywa.
Po chwili ciszy Michael zapytał:
-Co masz zamiar później zrobić?
Wzruszyłam ramionami:
-Nie wiem. Pewnie będę dalej włóczyć się po świecie. Już taki mój los.
-W takim razie mam dla ciebie propozycję. Zamieszkaj ze mną tutaj.
-Ale Michael, ja nie mam jak ci zapłacić.
-A kto tu mówił o zapłacie?
-Nie ma mowy. Nie zgadzam się.
-Rose, proszę.
-Nie, Mike. Nie chcę mieszkać u ciebie jak jakiś przybłąkany pies. Dam sobie radę, nie musisz się mną opiekować.
-Lekarz powiedział...
-Wiem, co powiedział!
-Dlaczego nie chcesz dać sobie pomóc?!
-Bo tego nie potrzebuję!
-Potrzebujesz! Widać to! Mnie nie oszukasz!
-Myślisz, że jesteś taki pomocny?! To się mylisz! Denerwujesz mnie tą swoją nadopiekuńczością!
-A ty denerwujesz mnie tym, że jesteś taka cholernie uparta!
-Taka się urodziłam!
Wstałam i poszłam w stronę swojego pokoju.
-Rose, zaczekaj!- usłyszałam za plecami.
Nie odwróciłam się. Zignorowałam go całkowicie. Zamknęłam się w sypialni i obraziłam się na cały świat. Byłam bardzo humorzasta. W pewnej chwili zobaczyłam cień pod drzwiami. Nie zapukał, nie odezwał się. Nie zrobił nic. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Poszłam spać ze złym humorem...

4 komentarze:

  1. Nie mogłam doczekać się końca rozdziału!
    Chciałam jak najszybciej go skończyć i dodać komentarz, po przeczytaniu zaledwie 4 linijek!! Masz talent, to co piszesz wciąga na maksa, trzyma w napieciu i jest tak bardzo realistyczne!
    Boję się czytać kolejne rozdziały z obawy czy zasnę! Moje ciało drży gdy czytam i to tło.. Zazdroszczę tak dobraego bloga! PS NIe załamuj się niską oglądalnością, czasami trzeba iść na przekór życiu i zapomnieć o ludziach, którzy są bezinteresowni na wspaniale blogi!!! Powodzenia!! M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że coś jeszcze dam radę z tym zrobić...

      Usuń
  2. Zapomniałam dodać, że rozdział jest ekscytujący!! :D
    Pozdrawiam! M.

    OdpowiedzUsuń