Translate

sobota, 24 maja 2014

OGŁOSZENIE!

Założyłam drugiego bloga. Na tym jak już to posty będą pojawiać się rzadziej, bo chcę trochę zająć się tamtym. Oto link do niego:
http://dontleavemysoul.blogspot.com/
Miłej lektury ;)

środa, 21 maja 2014

Rozdział XI

-O Boże, Rose, to jest... piękne. Ale skąd miałaś na to pieniądze?
-Był mojego dziadka. Sam go tu przechowywała. 
-Ja nie mogę go przyjąć. 
-Mike. Proszę. Dla mnie. 
Po chwili zastanowienia odrzekł:
-No dobrze. Dla ciebie. 
Rzuciłam mu się na szyję i cmoknęłam w usta. 
-Umiesz na tym jeździć?- zapytałam. 
-Jasne. Kiedyś się nauczyłem. Ale żeby jechać muszę mieć kask, kurtkę i ochraniacze. Pójdę do sklepu. 
-Nie musisz. Wszytko tu jest. 
Odkryłam półkę, która była zakryta starym kocem. Nagle przed oczami Mika pojawił się rząd kasków i szafa kurtek z ochraniaczami. 
-To co? Jedziemy?- zapytałam. 
-Jedziemy.
Odpowiednio się ubraliśmy i wsiedliśmy na motor. Michael odpalił maszynę. Usłyszeliśmy warkot i ruszył. Objęłam go mocno w pasie. Pojechaliśmy nad jeziorko. Zdjęłam z siebie ciężkie ubrania i kask i usiedliśmy na kocu. Oparłam się plecami o jego pierś. Biegało tam mnóstwo dzieci. Kiedy przebiegły przed nami, Mike uśmiechnął się szeroko. 
-Czemu się tak uśmiechasz?- zapytałam. 
-Nie uważasz, że to piękne? Dawać dzieciom radość i nadzieję. 
-Owszem. To piękne. 
Mike wciągnął głęboko powietrze z zamkniętymi oczami. 
-Pięknie pachnie- odrzekł. 
-Racja. A co to za zapach?
-Lipa. Siedzimy pod nią. Zaczęły się wakacje i jeszcze kwitnie. 
-A tak. Zapomniałam. 
-Wiesz, chciałbym kiedyś pomóc komuś, kto nie jest dla mnie miły tylko ze względu na kasę. Komuś szczeremu. 
-Mi pomogłeś. 
-Ale ciebie nie liczę. 
-Ej, bo się obrażę- zaśmiałam się. 
-Żartowałem. A może pójdziemy potem do sierocińca? 
-Jesteś genialny. Przyda im się trochę kontaktu z taką osoba jak ty. Poczują się kochane. 
Po powrocie do domu, Mike kupił mnóstwo zabawek i pojechaliśmy. 
-Słucham?- otworzyła nam młoda dziewczyna. 
-Pani pozwoli, że się przedstawię. Michael Joseph Jackson. Miło mi. 
-Debbie Roberts. To naprawdę Pan, Panie Jackson?
-Owszem. 
-Co Pan robi w sierocińcu?
-Przyszedłem odwiedzić dzieci. Można?
-Tak, oczywiście. Proszę. 
Weszliśmy do środka. Michael położył zabawki na ziemi. 
-A to moja dziewczyna Rose. 
-Miło mi- podałam jej rękę. 
-Mi również. Pójdę zawołać dzieci, a Państwo niech rozsiądą się w dużym pokoju. 
Wzięliśmy siatki z prezentami i usiedliśmy na kanapie przed palącym się kominkiem. Nagle z góry zeszła gromada dzieci w wieku od trzech do około dziewięciu lat. Wszystkie ustawiły się w kolejce po prezenty. Ostatnia była mała brązowo włosa dziewczynka. 
-Jak masz na imię?- zapytał Michael. 
-Lilly...
-Ile masz lat Lilly?
-Osiem...
Michael przez cały czas był uśmiechnięty. Wziął ją sobie na kolana i zaczął z nią rozmawiać. 
-Jaki kolor lubisz?
-Fioletowy. A pan?
-Po pierwsze: mów mi po imieniu. Po drugie: Czerwony, czarny i biały. 
-To są trzy kolory- zaśmiała się. 
-Owszem. Ale moje ulubione. 
Nagle Lilly przytuliła mocno Michaela. Znieruchomiał na chwilę, ale w końcu odwzajemnił uścisk. Na chwilę odstawił Lilly na ziemi i poszedł do ogródka. Podreptałam za nim. Opierał się o płotek rękoma. Położyłam dłoń na jego ramieniu. 
-Michael? Skarbie, wszystko w porządku?
-Lilly... Ona... Tak bardzo przypomina mnie... Z dzieciństwa... Dotknięta 
przez los... Chcę ją zaadaptować. 
-Jesteś pewien?
-A pomożesz mi w stworzeniu jej dobrego domu?
-Wiesz, że za tobą pójdę w ogień.  
-To jestem pewien. Chcę ją wychować. 
-Będziesz świetnym ojcem. 
-A ty matką. 
Cmoknął mnie lekko w usta. Poszliśmy z powrotem do środka. 
-Debbie. Chcielibyśmy porozmawiać na osobności. 
Weszliśmy do jej gabinetu. 
-Postanowiliśmy zaadoptować dziewczynkę. 
-Niech zgadnę. Lilly?
-Owszem. Ale skąd...
-Widziałam jak na was patrzy. 
Podpisaliśmy papiery i poszliśmy do Lilly. 
-Lilly- powiedziała Debbie- Lubisz tych państwo?
-Bardzo. 
-Chcieli cię zabrać do domu. Zgadzasz się?
Rzuciła się nam w objęcia. 
-Dziękuje! Kocham was!
-Leć się spakować. 
Dziewczynka pobiegła na górę. Po chwili zeszła z malutką, fioletową walizeczką. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do domu. Michael przez cały czas był uśmiechnięty. Weszliśmy do domu. Lilly trochę się chyba obawiała. 
-Śmiało- zachęcił ją Mike. 
Przekroczyła próg korytarza. 
-Pójdę im powiedzieć o Lilly- odrzekłam i cmoknęłam go lekko w usta. 
Weszłam do kuchni. 
-Hej- powiedziała Janet- Jak było?
-Dobrze. Mike zaadoptował dziewczynkę. 
Obie patrzyły na mnie z otwartymi ustami. Nagle popędziły do salonu. Zaczęły ją witać i mowić, że jest słodka i takie inne. 
-Chodź. Znajdziemy ci pokój- powiedziałam.  
Lilly słusznie podreptała za mną na górę. Daliśmy jej pokój obok sypialni mojej i Mika. Miała wygodne łóżko, szafki, duże okno na ogród, i śliczny dywanik. Zabrała też swoje zabawki. Po kolacji, poszłam się wykąpać i weszłam do łóżka. Po chwili Mike położył się obok i zaczął całować moją szyję i ramiona. 
-Mike, co ty robisz?- zaśmiałam się. 
-Całuję cię. Nie mogę? 
-Ja tak nie powiedziałam. 
Przyciągnęłam go do siebie. Nagle nasze drzwi się otworzyły. Spojrzeliśmy oboje w tamtą stronę. Stała tam Lilly w piżamce, trzymając w ręce misia. 
-Co się stalo królewno?- zapytał Mike. 
-Nie mogę spać. Miałam koszmar. 
-Chodź tu- powiedziałam. 
Dziewczynka wgramoliła się między nas. 
-To co ci się śniło?- podpytałam. 
-Sierociniec. Wszystkie dzieci. Smutne ściany i noce. Nie oddawajcie mnie. 
Mike cmoknął ją w czoło. 
-Nie bój się. Nigdy tego nie zrobimy. Kochamy cię. 
-Ja was też.
Wtuliła się w mój brzuch. Głaskałam ją po włosach. Mike uśmiechnął się do mnie. 
-A mówiłas kiedyś, że bedziesz złą matką. Dalej tak twierdzisz?
-Gdyby nie ty, to nie dałabym rady. 
Cmoknął mnie w usta. 
-Kocham cię Rose. 
-Ja ciebie też. 
-I naszą małą królewnę też kocham. 
-Ja rownież. Jest taka kochana i miła. 
-Dobranoc skarbie- pocałował mnie w czoło. 
-Dobranoc. 
Mike zgasił małą lampkę i zamknęliśmy oczy. Rano podniosłam ciężkie powieki. Lilly nie było obok mnie. 
-Mike. 
-Hm?- mruknął zaspany. 
-Gdzie Lilly?
-Zaniosłem ją w nocy do jej pokoju. 
Nagle dziewczynka wbiegła do naszego pokoju i wskoczyła na łóżko. 
-Wstawajcie, wstawajcie! Już rano! 
-Cześć księżniczko- powiedział Michael- Jak się spało?
-Dobrze. Ale wstawajcie, bo wesołe miasteczko przyjechało! Pójdziemy tam?
-Jasne. Co tylko sobie życzysz aniołku. 
-Hura!- krzyknęła ucieszona. 
Wstaliśmy, ubraliśmy się i po śniadaniu poszliśmy do wesołego miasteczka...

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział X

Stał tam Jake. Mój były chłopak jeszcze za czasów mojej włóczegi po świecie. Zaopiekowal się mną wtedy. Po jakimś czasie byliśmy razem. Zostawiłam go, bo był niesłowny i popadał w złe towarzystwo. 
-Jake? To ty?
-Owszem. Nie cieszysz się że mnie widzisz?
-Popadłeś w nałogi. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. 
-Ale ja cię dalej kocham...
Kiedy Mike to usłyszał, to myślałam że wybuchnie. Zrobił się czerwony, zmarszczył brwi i energicznie podszedł do Jake'a. 
-Rose jest teraz moja! Nie masz prawa nawet tak mowić, a jeżeli zamieszasz jej w głowie lub coś jej zrobisz, to ukręcę ci łeb! ZROZUMIAŁEŚ?!
Przerażony Jake patrzył na niego wielkimi oczami. Nic nie powiedział, tylko stał osłupialy. 
-Pytałem, czy zrozumiałeś?- powtórzył groźnie, lecz ciszej Mike. 
Mój były chłopak pokiwał głową. 
-Świetnie. Więc mam nadzieję, że nie bedziesz wchodził nam w drogę. A teraz spadaj stąd, zanim skopię ci tyłek!- ryknął. 
Mike był od niego sporo wyższy i lepiej zbudowany. Jake był chudy i słaby. Michael, dzieki tancowi, miał wyrzeźbione mięśnie, wiec bez problemu mógłby rozłożyć go na łopatki. Ale znałam jego naturę i wiedziałam, że Mike tylko tak mówi. Jego kultura i charakter były sprzeczne z bójkami. Jake uciekł w popłochu. Złapałam Michaela pod ramię i powiedziałam:
-Nie podoba mi się, jak się odgrażałeś.  
-Nie powinien mnie prowokować. 
-Wcale nie sprowokował. 
-Powiedział, że cię kocha. W moim towarzystwie. 
-To nie była prowokacja, tylko wyznanie. 
-Dobra. Nie chce mi się o tym gadać. 
Pojechaliśmy do domu. Mike przez resztę dnia był nie w sosie. Wieczorem, leżał plecami do mnie. Położyłam się i objęłam go ramieniem. Zaczęłam całować jego szyję i ramiona. Chciałam poprawić mu trochę humor. 
-Kochanie- powiedziałam uwodzicielskim tonem- nie sądzisz, że jeszcze za wcześnie na spanie?
-Jestem zmęczony. Daj mi spać. 
Oj, niedobrze. Nigdy taki nie był. Widać było, że jest zły za tamtą sytuację. 
-Jesteś zły?
Nastąpiła chwila ciszy. Wstałam i podeszłam do okna. Stałam tak z piętnaście minut. Z oczu pociekły mi łzy. Nagle poczułam ucisk na brzuchu. 
-Przepraszam skarbie. 
-Już mnie nie kochasz...
-Kocham. Ja nie chciałem, żebyś tak to odebrała. 
-Zignorowałeś mnie. Jak miałam to niby zinterpretować?
-Nie mam przez niego humoru. Ten Jake działa mi na nerwy. Boje się, że do niego wrócisz. 
-Ale ja go nie kocham. Nie musisz się martwić, że cię zostawię. 
-Przepraszam- pocałował mnie w ramię- Chodź już. Nie mogę spać, kiedy jesteś daleko. 
-Ale obiecaj mi jedną rzecz. 
-Jaką?
-Że bedziesz mi ufał i mówił o tym, co cię martwi. 
-Obiecuję kotku. A teraz już chodź. 
Położyliśmy się do łóżka. Nie mieliśmy humoru na harce. Zasnęłam bardzo szybko. Byłam zmęczona po tym incydencie z Jakiem. Rano obudziłam się w ramionach mojego chłopaka. Tulił mnie do siebie i głaskał po włosach. 
-Dzień dobry skarbie- powiedziałam. 
-Hmm? O, cześć kotku. Już się obudziłaś?
-Najwyraźniej. O czym myślałeś?
Chwila ciszy. 
-O niczym ważnym. Gotowa na śniadanie?
-Jasne. Ale jeżeli ty je zrobisz. 
-Nie ma sprawy. 
Wstaliśmy i ubraliśmy się, po czym poszliśmy do kuchni. Mike był cały czas zamyślony i czułam się odtrącona na drugi plan. 
-Michael, musimy porozmawiać. 
-Powiedziałaś "Michael". Czyli to coś poważnego. 
-Cały czas jesteś gdzieś indziej. Czuję się nieważna. Co się z tobą dzieję?
Po chwili spojrzał na mnie. 
-Hm? Mówiłaś coś?
-Michael! Mam już dość! Czujesz do mnie coś jeszcze?!
-Oczywiście, że tak. Kocham cię najmocniej na świecie. 
-Jakoś tego nie widzę... 
Wybiegłam z domu zapłakana. On mnie już chyba nie chce. To wszytko przez Jake'a. Gdyby się nie pojawił... Albo chociaż nie odezwał... To wszystko byłoby dobrze. Kiedy wróciłam do domu, Michaela nie było. Sam i Janet siedziały w kuchni. 
-A gdzie Mike?- zapytała Sam. 
-Odchodzę...
-Słucham?
-Odchodzę.
-Jak to? Co się stało? 
-Nic... Jadę do Hollywood. Tylko nie mówcie Mikowi. Nie chcę, żeby mnie szukał...
-Pokłóciliście się?
-Coś w tym rodzaju... Spakuję tylko swoje rzeczy. 
Sam mnie nie zatrzymała. Wiedziała, że i tak zrobię po swojemu. Spakowałam wszystko do plecaka i miałam zamiar wyjść. Nagle w drzwiach pojawił się Mike. 
-Co ty robisz?
-Wyjeżdżam. 
-Słucham?! Nie pozwolę ci wyjechać. 
-Nie zwracasz na mnie uwagi, jesteś w innym świecie i w ogóle mnie nie słuchasz. 
Złapał moja twarz w dłonie i przytknal swoje czoło do mojego. 
-Kochanie. Przepraszam cię. Zmienię się, tylko mnie nie zostawiaj. Nie znowu. 
Patrzyłam na niego chwilę. Pogłaskałam go po policzku. 
-Proszę...
Zobaczyłam łzy w jego oczach. 
-Kotku... Jeżeli nie ufasz mi, to powiedz. 
-Dlaczego tak sądzisz?
-Widzę, że ciągle o czymś myślisz. Powiesz mi o czym?
Po chwili milczenia, Mike powiedział:
-Tak, ale poczekaj tu chwilę.  
Poszedł do gościnnego pokoju. Kiedy wrócił, niósł na rękach małego owczarka. 
-To przez tego malucha jestem taki nieobecny. 
-Skąd go masz?
-Kupiłem. Dla ciebie. Miałem ci go dać dopiero pózniej, ale... okoliczności sprawiły inaczej. Proszę. 
Podał mi pieska. Przytulilam się do Mika i powiedziałam:
-Przepraszam. Zachowałam się jak idiotka. 
-Wcale nie. Rozumiem to, że byłaś zła. Powinienem zwracać na ciebie więcej uwagi- głaskał mnie po plecach- Kocham cię. 
-Ja ciebie też. 
Mike wziął ode mnie pieska i postawił na ziemi. Zdjął plecak z moich ramion i powiedział:
-To co? On już chyba nie będzie nam potrzeby? 
-Chyba nie- zarzucilam mu ramiona na szyję. 
Michael podniósł mnie do góry i zaniósł do sypialni. Zaczął mnie całować. 
-Ty wariacie- zaśmiałam się. 
-Twój wariacie. 
Na szczęście nie zdążyliśmy się rozebrać, bo wszedł ktoś nieoczekiwany.
-Oj, wybaczcie. 
-Janet?
-Owszem braciszku. Chyba przeszkadzam. 
-Nie- odrzekłam- właśnie miałam iść do kuchni pomóc Sam. 
Następnego dnia poszłam z Mikiem do centrum. 
-Misiu. Muszę jeszcze zajść po nowy stanik. 
-Jak dla mnie możesz chodzić bez. 
-Jak dla ciebie. Mi jest niewygodne. 
Wybrałam parę modeli i weszłam do przebieralni. Kiedy założyłam pierwszy, wyjżałam głową zza zasłony w poszukiwaniu Mika. 
-Michael...- szepnęłam. 
-Tak? 
-Chodź tu. 
Wszedł do mnie do przymierzalni. 
-I jak?
-Ładny. Ale...
-Ale?
Przycisnął mnie do ściany i zaczął całować moją szyję. 
-Co ty wyprawiasz?
-To twoja wina. Nie trzeba było mnie tu zapraszać.
-Jesteś potworny. 
-Wiem. 
Nagle poczułam, jak jego ręce odpinaja mój stanik. 
-Michael!
-Spokojnie. Jesteśmy za zasłoną.  
-Ale w sklepie. W domu rozumiem, ale tu nie. Przestań już- zaśmiałam się- Proszę. 
-No dobrze. Ale tylko dlatego,że ładnie prosisz. 
Pocałował mnie ostatni raz i wyszedł. W końcu wybrałam trzy staniki i wróciliśmy do domu. Wieczorem Mike leżał na łóżku w piżamie opierając się o wezgłowie. Usiadłam okrakiem na jego podbrzuszu. Zaczęłam go całować. 
-Co ty robisz?- zapytał uśmiechnięty. 
-Nic. Tylko cię całuję. Nie podoba ci się?
-Podoba- przycisnął mnie do siebie. 
Michael zdjął swoją koszulkę i powoli zaczął podwijać moją. W końcu i ja zostałam bez niej. Pogładził ramiączko mojego stanika. 
-To ten nowy?
Pokiwałam głową. 
-Ładny. Ale teraz go nie potrzebujemy. 
Znow zatonął w moich ustach i zaczął go powoli rozpinać. Po trzech godzinach, wtuliłam się w niego. Głaskał mnie delikatnie po plecach. 
-Już zdecydowałaś, jak nazwiesz tego psiaka?
-Myślałam o Nathanie. 
-Podoba mi się. 
Nagle Nathan wskoczył między nas. Zaśmialiśmy się i Mike położył go sobie na brzuchu. 
-Co maluszku?- polizał go po nosie, machając ogonkiem- Ej, wystarczy tych całusów. 
-To słodkie- zaśmiałam się. 
-Tak? To teraz twoja kolej. 
Podał mi go. Nathan zaczął radośnie lizać mnie po twarzy. 
-Dobrze. Już starczy. 
Położyłam go na ziemi. 
-Nie dam ci już buziaka- powiedziałam do Mika. 
-A ja tobie owszem. 
Złapał mój podbródek i zaczął całować. 
-Mike, wystarczy. Czas spać. 
Przytulił mnie mocno i powiedział:
-Dobranoc skarbie. 
Następnego dnia przy śniadaniu powiedziałam:
-Może pójdziemy dzisiaj do kina?
-Jasne, a na co?
-Grają polski film wojenny. "Powstanie Warszawskie". 
-O, no to super. Zawsze chciałem się czegoś dowiedzieć o tym kraju. 
Pojechaliśmy więc do kina. Film zaczął się niewinnie. Weseli ludzie, sklepy, ulice... Nagle wszystko się zmieniło. Na Warszawę zaczęły spadać bomby i słychać było strzały. Stosy martwych ludzi pod gruzami budynków. Mike zaczął płakać. Przytuliłam go. Wtulił twarz w moje ramię i cicho szlochał. Po filmie szliśmy przez park. Miał takie smutne oczy. Ścisnęłam mocniej jego dłoń. 
-Wszystko w porządku?
-Ja... Nie mogę uwierzyć... Ci ludzie... Ich rodziny, przyjaciele... Widziałem ich ciała. Boże...
-Mike, spokojnie. To było dawno temu- złapałam jego twarz w dłonie- Już tego nie ma. 
-Ale było... A co, gdybyśmy my tam byli? Gdybym cię stracił... Jezu... Nawet nie chcę o tym myśleć. 
-To nie myśl. Jestem z tobą i czuję się świetnie. 
Przytulił mnie mocno. 
-Kocham cię. 
-Ja ciebie też. Ale w domu czeka na ciebie niespodzianka. 
-Naprawdę? Jaka?
-Jakbym ci powiedziała, to wszystko bym zepsuła. 
-No to na co czekamy? Lecimy do domu!- powiedział ucieszony jak dziecko. Kiedy pokazałam mu prezent, zaniemówił...

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział IX

Obudziłam się obok Michaela. Obejmował mnie w pasie i za żadne skarby nie mogłam się wydostać z jego uścisku.
-Już chcesz mi uciec?- zapytał zaspany.
-Śpij kochanie. Ja już wstanę i pójdę pod prysznic.
-Mam iść z tobą?- uśmiechnął się.
-Hmm... Może jak już, to wieczorem.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
Zamknęłam się w łazience i weszłam do kabiny. Woda delikatnie masowała moje obolałe plecy. Namydliłam się płynem kokosowym, spłukałam go i wyszłam. Michael właśnie wybierał koszulę. 
-Jak myślisz? Niebieska czy czerwona?- zapytał, wyciągając obie z szafy. 
-Hmmm. Chyba raczej niebieska. 
Jeszcze raz spojrzał na obie, po czym schował czerwoną. Potem poczułam jak obejmuje mnie w pasie od tyłu. 
-Co ja bym bez ciebie zrobił?- wymruczał w moją szyję. 
-Pewnie założyłbyś wszystko nie do pary i nie pod kolor. 
-Aż tak we mnie wątpisz?
-Nie wątpię. Tylko przypuszczam- zaśmiałam się. 
-Mojego kotka trzeba nauczyć pokory!
Mike zaczął mnie łaskotać. Upadłam na łóżko. Michael wisiał nade mną. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy, po czym się pocałowaliśmy. Zapomnieliśmy o całym Bożym świecie. Nagle usłyszeliśmy:
-Michael! Rose! Śniadanie!
-Chyba warto by pójść- szepnęłam do niego. 
-Dobrze ale pamiętaj, co mi dzisiaj obiecałaś. 
-Pamiętam. A ty myślisz już tylko o tym. 
-Jestem facetem. A poza tym mam najseksowniejsza dziewczynę na świecie. 
Rzuciłam mu znaczące spojrzenie i wstałam. Zeszliśmy na dół do kuchni. 
-Jak się spało?- zapytała Janet. 
-Dobrze- odrzekłam.
-Dziś na śniadanie jajecznica. 
-A dla Dżariego?
-Mięso. Standardowo. 
Zamruczał. 
-Dzisiaj wieczorem ubierz się ładnie- powiedział Michael. 
-Idziemy gdzieś?
-Owszem.  
-A powiesz mi gdzie?
-Zobaczysz kotku. Wszystko w swoim czasie. 
Cały dzień czekałam na wieczór. Ubrałam się w sukienkę i zeszłam na dół. Mike czekał na mnie w salonie. Miał na sobie garnitur. 
-Wyglądasz olśniewająco. 
-Dziękuje. Ty również. 
-Gotowa?
-Tak- złapałam go pod ramię i weszliśmy do auta. Mike zabrał nas do restauracji. Sala była pusta. 
-Zarezerwowałeś całą salę?
-Tak. Chciałem żeby ten wieczór był wyjątkowy. 
Odsunął przede mną krzesło i usiadł naprzeciwko. Złapał moja dłoń i głaskał ja kciukiem. 
-Co zamawiasz?
-Poproszę sałatkę.
-A ja... -zamyślił się- rybę. 
Kelner przyjął zamówienia i odszedł. 
-Postarałeś się. 
-Ciesze się ze ci się podoba. 
Zjedliśmy spokojnie kolację, wypiliśmy szampana i potańczyliśmy. Pod wieczór, kiedy wróciliśmy, szłam wziąć prysznic. 
-Pamiętasz co mi obiecałaś?
-Pamiętam. Więc chodź- zachęciłam go zalotnie palcem. 
Mike podreptał za mną do łazienki. Rozebraliśmy się i weszliśmy do kabiny. Puściłam wodę. Tak jak się spodziewałam, Michael zaczął całować moje ramiona, szyję i barki. 
-Mike. Mieliśmy się tylko wykąpać. 
-To twoja wina. Ty mnie tak kusisz. 
-Mogę wyjść, jeżeli ci przeszkadzam.  
-Nawet tak nie myśl. Jesteś dla mnie najważniejsza i chcę twojego szczęścia. Nawet nie wiesz jak cię kocham.  
-Ja tez cię kocham. Ale... jesteś pewien co do mnie?
-Kotku- złapał moją twarz w dłonie- Niczego w życiu nie byłem tak pewien jak tego, ze chce spędzić z tobą resztę życia. 
-Nie boisz się, ze je sobie tylko zepsujesz?
-Jak mogę to zrobić, skoro spędzę je z ukochaną osobą?
W tej chwili poczułam ucisk na ustach. Całował mnie bardzo delikatnie. Chciał w ten sposób pokazać mi, ze jest gotowy na trwanie w naszym związku. W końcu odsunął się ode mnie, uśmiechnął i przytulił. Potem wyszliśmy z pod prysznica. Wytarliśmy się i położyliśmy do łóżka. Ułożyłam głowę na jego piersi i delikatnie go po niej głaskałam. 
-Kocham cię, wiesz?- powiedziałam. 
-Taką mam nadzieję. Ja ciebie też.
-Dobranoc Mike.
-Dobranoc króliczku. 
Z samego rana postanowiłam z Michaelem wybrać się do sklepu, żeby kupić mu koszule. W drodze zaczęło lecieć "I'll be there". 
-O Boże. Tylko nie to- zaśmiał się. 
-Czemu? Miałeś wtedy taki słodki głosik. 
-Nie chce tego słuchać- już miał zmienić stacje, kiedy powstrzymałam go. 
-Jeżeli to zrobisz, to będziesz spał tej nocy sam w salonie. 
-To groźba?
-Żebyś wiedział. 
-To jest karalne. 
-W takim razie będziesz odwiedzał swoją dziewczynę w więzieniu. 
-Dobra, wygrałaś. 
-A utrzymujesz jeszcze kontakt z braćmi?
-Tak. Ale rzadko ze sobą rozmawiamy. 
-Dlaczego?
-Nie wiem. Każdy układa sobie życie po swojemu. Mój ojciec Joseph był wściekły, że odszedłem z zespołu. Zlał mnie wtedy i to nieźle. 
-Zrobił ci coś?
-Sporo siniaków, rozcięta warga i rana na dole brzucha. 
Uniosłam lekko jego koszulkę. Zauważyłam małą podłużną bliznę. Delikatnie jej dotknęłam. 
-Boli cię?
-Już nie. 
-Współczuje ci kochanie. 
Uśmiechnął się do mnie, złapał za rękę i powiedział:
-E tam. Teraz mam ciebie. Warto było cierpieć. 
-Jeżeli bym mogła, to zamieniłabym się z tobą miejscami. 
-Nie pozwoliłbym na to. Nie zasłużyłaś na takie traktowanie. 
-Często cię bił?
Przez chwile nie odpowiadał. Patrzył z kamienną twarzą przed siebie. Po chwili odrzekł:
-Tak. Dość często. Wymagał ode mnie najwięcej i ja najwięcej obrywałem. Był tyranem. 
Kiedy zobaczył moją minę, dodał:
-Ale spokojnie. Nie będzie się opiekował naszymi dziećmi. 
-Dziećmi?
-Tak. No chyba, że nie chcesz ich ze mną mieć. 
-Chce. Ale... ja jako matka? Jesteś pewien?
Pocałował mnie w czoło i opowiedział:
-Jak nigdy dotąd. Nigdy nie zostawię ich pod opieką Josepha. Jak już to moja mama albo La Toya, lub Janet mogą się nimi zająć.
-Ufam twojej siostrze, ale La Toyi nie znam. Twojej mamy z resztą też.
-Spokojnie. Niedługo was poznam. No, to jesteśmy.
Mike otworzył mi drzwi auta i wyszliśmy. Zaczęliśmy przebierać koszule w poszukiwaniu koloru i rozmiaru.
-A ta?- zapytałam, pokazując mu zieloną.
-Nie podoba mi się. Kolor mi nie pasuje.
-Francuski Piesek- mruknęłam pod nosem odwieszając ją.
-Mówiłaś coś?- zapytał.
-Ja? Nieee...
Złapał mnie w pasie, odwrócił i przyciągnął do siebie.
-Już ja ci dam Francuskiego Pieska.
Zaczął mnie łaskotać.
-Mike! My jesteśmy w sklepie!- powiedziałam.
-Dobra, tym razem ci odpuszczę. Ale masz być grzeczna- pogroził mi palcem.
-Nie możesz mi rozkazywać.
-Mogę. Jestem twoim chłopakiem...
-Właśnie. Chłopakiem, a nie ojcem.
-Ale...
-Żadnego "ale". Nie masz nade mną władzy i koniec.
Westchnął i podreptał za mną do następnej półki z koszulami. W końcu udało nam się wybrać siedem nowych. Dwie białe, jedną czerwoną, dwie czarne i dwie błękitne. Kiedy wychodziliśmy, usłyszałam za plecami:
-Widzę, że dane nam było spotkanie po latach.
Odwróciłam się powoli. Zrobiłam wielkie oczy.
-To ty...?

piątek, 2 maja 2014

Rozdział VIII

Michael stał przy oknie w samych spodniach. Zrobiło mi się gorąco, kiedy zobaczyłam jego wyrzeźbione od tańca ciało. Na podłodze i łóżku leżały płatki róż. Już wiedziałam o co mu chodzi. Nagle odwrócił się i mnie zobaczył. Podszedł do mnie i musnął nosem moje ucho. W pewnej chwili podniósł mnie do góry i położył na łóżku.
-To ty tak słodko pachniesz?- zapytałam.
-Najwyraźniej- odrzekł, całując moją szyję.
-Przyznaję, że tym razem nie przypominasz tosta.
-Tak? A co?
-Puchatka.
Nagle zaczął rozwiązywać mój szlafrok.
-Co ty wyprawiasz?- zaśmiałam się.
-To, co tygryski lubią najbardziej.
Kiedy szlafrok leżał już na ziemi, zaczął dobierać się do mojej koszulki. Włożył pod nią dłoń i zaczął gładzić moje biodro.
-Jezu, jak ja cię kocham- wyszeptał.
-A spróbuj nie.
-To wyzwanie?- uśmiechnął się.
-Zamknij się już- przyciągnęłam go do siebie radosna i pocałowałam.
W końcu udało mu się zdjąć moją koszulkę i zaczął zabierać się za moje spodnie.
-Teraz moja kolej- powiedziałam zalotnie. 
Spróbowałam rozpiąć guzik jego dolnej części garderoby. Mike podniósł się trochę na rękach, żeby ułatwić mi zadanie. Po chwili zrzucił je z siebie jednym ruchem, zostając w samych bokserkach. Złapał za gumkę od moich spodni i zapytał:
-Mogę?
-Jeżeli musisz- droczyłam się z nim. 
-Uwierz mi, że muszę. 
Po chwili zostałam roznegliżowana. Michael przykrył nas kocem i zdjął ostatnią rzecz, jaka na nim została. Całował moją szyję, ramiona i brzuch. W końcu spojrzał mi w oczy. 
-Gotowa?- zapytał z troską. 
Kiwnęłam głową i zamknęłam powieki. Poczułam się jak w niebie. Mike był bardzo delikatny i ostrożny. Nie robił tego, bo potrzebował, tylko robił to z miłości. Kiedy skończył, położył się obok mnie i zasnęliśmy. Rano obudziło mnie światło, wpadające przez szparę w roletach. Spojrzałam na mojego ukochanego. Włosy delikatnie spadły mu na czoło, a pierś spokojnie unosiła się i powoli opadała. Nagle otworzył oczy. Uśmiechnął się do mnie i pocałował w czoło.
-Dzień dobry. Jak spałaś?
-Dobrze. A ty?
-Świetnie wręcz.
-To co? Idziemy na śniadanie?- zapytałam.
-Wolę zjeść ciebie, niż jakieś płatki, czy coś w tym rodzaju- szepnął mi do ucha. 
-Może kiedyś będziesz miał okazję. Ale na razie ubieraj się i chodź.
Ubrałam na siebie bieliznę i szlafrok. Po chwili Mike dołączył do mnie w kuchni. Nagle zadzwonił jego telefon.
-Halo?
-...
-Co? Na kiedy?
-...
-Dobrze. A kurtka gotowa?
-...
-Postaram się. Dzięki za informację. Trzymaj się. Cześć.
-Kto to był?- zapytałam.
-Quincy. Przeniesiono nagranie z USA for Africa. Odbędzie się za trzy dni, a ja jeszcze nie powtórzyłem porządnie słów.
-Jak chcesz, to mogę ci pomóc- zaproponowałam.
-Jeżeli będziesz na próbach wyglądać tak słodko jak teraz, to niestety muszę odmówić- podszedł i złapał mnie w pasie.
-Myślałam, że lubisz słodycz, niedźwiadku.
-Kocham, ale nie chcę dostać przez ciebie cukrzycy.
-To akurat ci nie grozi- szturchnęłam go delikatnie palcem w brzuch.
Wtem z góry zeszła zaspana Sam razem z Janet.
-A wam co się stało?- zapytał Mike.
-To przez was. Nie mogłyśmy spać, bo tak harcowaliście.
-Nie wiem o czym mówisz- zaśmiałam się.
-Jak to nie? To nie przeze mnie dom się trząsł- docięła mi.
-Och, gdybyś wiedziała jakie to uczucie, to byś tak nie mówiła.
Usłyszałam parsknięcie Mika i chichot Janet. Na szczęście Sam nie była zła i uznała to jako żart. Po zjedzeniu ja i Michael poćwiczyliśmy piosenkę.
-Tylko ten wers, kochanie- powiedziałam.
-Wybacz. Myli mi się.
-Spokojnie. Jeszcze raz spróbujmy.
W końcu po paru próbach udało mu się zaśpiewać odpowiednią partię. Nadszedł wielki dzień. Mike ubrał swoją czarną kurtkę ze złotymi szlaczkami, a ja zaczęłam układać mu fryzurę.
-Jest aż tak źle?- zapytał.
-Nie, ale poprawiam, żeby było lepiej.
-Kochanie, zaraz się spóźnimy.
-Gotowe. Chodźmy już. 
Ubrałam płaszcz i pojechaliśmy do studia. Kiedy byliśmy w drodze, Mike zaczął głaskać moje kolano. 
-Michael, skup się.  
-Skupiam się. Spokojnie kotku. 
-Jak mogę być spokojna, skoro jedną rękę masz na kierownicy, a drugą na mojej nodze?
-Nie ufasz mi?
-Ufam. Ale dbam też o nasze bezpieczeństwo. 
Niechętnie zabrał rękę z mojej nogi i położył ją na kierownicy. 
-Lepiej?- zapytał. 
-Tak. Dziękuje. 
W końcu dotarliśmy na miejsce. Mike otworzył mi drzwi auta i objął jedna ręką w pasie. 
-Michael!- zawołał Quincy- Dobrze cię widzieć. 
-Ciebie również.
-Chodźmy. Cała ekipa już czeka.
Po odśpiewaniu całej piosenki i nagraniu jej, wróciliśmy z Michaelem do domu. Było już bardzo późno. Kiedy zdjęłam kurtkę, poczułam, jak podnosi mnie do góry.
-Co ty wyprawiasz?- zaśmiałam się.
-Jesteś mi coś winna, bo nie pozwoliłaś mi głaskać swojego kolana w samochodzie.
-Nie przesadzasz troszkę?
-No, skoro nie chcesz...
Pocałowałam go lekko.
-Przypuszczam, że to znaczy "tak"?
-Nie dzisiaj, Puchatku. Musisz odpocząć.
-Nie jestem zmęczony.
-A ja owszem.
Puścił mnie niechętnie. Poszłam do łazienki i wzięłam kąpiel. Zamknęłam oczy. Po chwili usłyszałam:
-Zrobisz mi trochę miejsca?
Zobaczyłam Michaela, opartego o framugę drzwi.
-A co, jeżeli powiem, że nie?
-To sam je sobie znajdę. 
Zdjął ubrania i wskoczył obok mnie. Wylał trochę wody na podłogę. 
-Ej. Miałam wody po szyję, a przez ciebie sięga mi do obojczyka. 
-Więc wylałem za mało- odrzekł i spojrzał się na moje piersi. 
-Jesteś okropny.
-Może i tak, ale za to mnie kochasz.
-Widzę, że jesteś bardzo pewny siebie.
-A niby czemu mam nie być?
-Nie powiedziałam, że masz nie być, tylko że właśnie jesteś- powiedziałam i popchnęłam go tak, żeby się położył.
Następnie wtopiłam się w jego usta. Poczułam, jak kładzie dłoń na moich plecach i schodzi nią coraz niżej i niżej.
-Ejejej- ostrzegłam go- Nie przeciągaj struny.
-Chyba mogę cię dotykać, prawda?- uśmiechnął się.
-Tak, ale nie teraz.
-To kiedy?
-Później...- znów zaczęłam go całować.
-Ale ja nie wytrzymam. 
-Wytrzymasz. To tylko chwilka...- powiedziałam uwodzicielsko i przejechałam dłonią po jego torsie. 
Westchnął cicho i odgarnął moje włosy. Zarzucił mi je na plecy.
-Już mogę?- zapytał. 
-Nie. Jeszcze nie. 
Całowałam jego szyję i pierś. Usiadłam na niego okrakiem i przytknęłam usta do jego czoła. Teraz on zaczął pieścić moją szyję i ramiona miękkimi pocałunkami. Po jakimś czasie wydyszałam:
-Mike... Kochanie... Powinniśmy już wyjść. 
-Jeszcze chwilę. 
-Nie możemy...
-Ktoś nam zabroni?- zapytał, nie przestając całować mojej szyi. 
-Nie. Ale któraś z dziewczyn może nam przeszkodzić. 
-Pożałuje tego. Ze mną nie ma żartów. Pamiętaj o tym. 
-Nawet w łóżku?- zaśmiałam się. 
-Nawet wtedy. Budzi się wtedy we mnie zwierzę. 
-Już tego doświadczyłam. 
-Ale to tylko dlatego, że jesteś przy mnie. W innej sytuacji jestem spokojny. 
-To prawda. Ale czas wychodzić. 
Zeszłam z niego i zaczęłam się wycierać. On w tym czasie siedział jeszcze w wannie i przyglądał mi się. 
-Nie masz nic lepszego do roboty?- zaśmiałam się. 
-Nie. To jest o wiele przyjemniejsze od zasypiania. 
Wtem usłyszałam jak wychodzi z wody. Złapał mnie od tyłu w pasie. 
-Musisz być taka kusząca?
-Nie muszę. Mam przestać?
-Nawet o tym nie myśl.  
-Chodźmy już się położyć. 
Ubrałam skąpą piżamę i położyłam się do łóżka. Po chwili dołączył do mnie Michael. Odwróciłam się twarzą do niego i zaczęłam muskać palcami jego wyrzeźbiony brzuch. 
-Co robisz?
-Głaskam cię. Nie mogę?
-Możesz. To bardzo przyjemne. 
-O to właśnie chodziło kotku. 
-Kotku?
-Tak. A co? Nie jesteś moim Kotkiem?
-Jestem. Ale nie mówiłas tak do mnie zazwyczaj. Byłem Puchatkiem, ale Kotkiem? 
-Nie podoba ci się?
-Podoba. Możesz mnie nazywać jak chcesz. 
-Nawet moim cukieraskiem?
-Tak, tylko... Na osobności. 
Zaśmiałam się. Wtuliłam się w niego. 
-Kocham cię, Rose. 
-Ja ciebie też. 
-Dobranoc. 
-Dobranoc Puchatku. 
Zasnęłam w objęciach mężczyzny, który kochał mnie bezwarunkowo. Ja również go kochałam. Nie wyobrażam sobie życia bez niego...