Translate

środa, 21 maja 2014

Rozdział XI

-O Boże, Rose, to jest... piękne. Ale skąd miałaś na to pieniądze?
-Był mojego dziadka. Sam go tu przechowywała. 
-Ja nie mogę go przyjąć. 
-Mike. Proszę. Dla mnie. 
Po chwili zastanowienia odrzekł:
-No dobrze. Dla ciebie. 
Rzuciłam mu się na szyję i cmoknęłam w usta. 
-Umiesz na tym jeździć?- zapytałam. 
-Jasne. Kiedyś się nauczyłem. Ale żeby jechać muszę mieć kask, kurtkę i ochraniacze. Pójdę do sklepu. 
-Nie musisz. Wszytko tu jest. 
Odkryłam półkę, która była zakryta starym kocem. Nagle przed oczami Mika pojawił się rząd kasków i szafa kurtek z ochraniaczami. 
-To co? Jedziemy?- zapytałam. 
-Jedziemy.
Odpowiednio się ubraliśmy i wsiedliśmy na motor. Michael odpalił maszynę. Usłyszeliśmy warkot i ruszył. Objęłam go mocno w pasie. Pojechaliśmy nad jeziorko. Zdjęłam z siebie ciężkie ubrania i kask i usiedliśmy na kocu. Oparłam się plecami o jego pierś. Biegało tam mnóstwo dzieci. Kiedy przebiegły przed nami, Mike uśmiechnął się szeroko. 
-Czemu się tak uśmiechasz?- zapytałam. 
-Nie uważasz, że to piękne? Dawać dzieciom radość i nadzieję. 
-Owszem. To piękne. 
Mike wciągnął głęboko powietrze z zamkniętymi oczami. 
-Pięknie pachnie- odrzekł. 
-Racja. A co to za zapach?
-Lipa. Siedzimy pod nią. Zaczęły się wakacje i jeszcze kwitnie. 
-A tak. Zapomniałam. 
-Wiesz, chciałbym kiedyś pomóc komuś, kto nie jest dla mnie miły tylko ze względu na kasę. Komuś szczeremu. 
-Mi pomogłeś. 
-Ale ciebie nie liczę. 
-Ej, bo się obrażę- zaśmiałam się. 
-Żartowałem. A może pójdziemy potem do sierocińca? 
-Jesteś genialny. Przyda im się trochę kontaktu z taką osoba jak ty. Poczują się kochane. 
Po powrocie do domu, Mike kupił mnóstwo zabawek i pojechaliśmy. 
-Słucham?- otworzyła nam młoda dziewczyna. 
-Pani pozwoli, że się przedstawię. Michael Joseph Jackson. Miło mi. 
-Debbie Roberts. To naprawdę Pan, Panie Jackson?
-Owszem. 
-Co Pan robi w sierocińcu?
-Przyszedłem odwiedzić dzieci. Można?
-Tak, oczywiście. Proszę. 
Weszliśmy do środka. Michael położył zabawki na ziemi. 
-A to moja dziewczyna Rose. 
-Miło mi- podałam jej rękę. 
-Mi również. Pójdę zawołać dzieci, a Państwo niech rozsiądą się w dużym pokoju. 
Wzięliśmy siatki z prezentami i usiedliśmy na kanapie przed palącym się kominkiem. Nagle z góry zeszła gromada dzieci w wieku od trzech do około dziewięciu lat. Wszystkie ustawiły się w kolejce po prezenty. Ostatnia była mała brązowo włosa dziewczynka. 
-Jak masz na imię?- zapytał Michael. 
-Lilly...
-Ile masz lat Lilly?
-Osiem...
Michael przez cały czas był uśmiechnięty. Wziął ją sobie na kolana i zaczął z nią rozmawiać. 
-Jaki kolor lubisz?
-Fioletowy. A pan?
-Po pierwsze: mów mi po imieniu. Po drugie: Czerwony, czarny i biały. 
-To są trzy kolory- zaśmiała się. 
-Owszem. Ale moje ulubione. 
Nagle Lilly przytuliła mocno Michaela. Znieruchomiał na chwilę, ale w końcu odwzajemnił uścisk. Na chwilę odstawił Lilly na ziemi i poszedł do ogródka. Podreptałam za nim. Opierał się o płotek rękoma. Położyłam dłoń na jego ramieniu. 
-Michael? Skarbie, wszystko w porządku?
-Lilly... Ona... Tak bardzo przypomina mnie... Z dzieciństwa... Dotknięta 
przez los... Chcę ją zaadaptować. 
-Jesteś pewien?
-A pomożesz mi w stworzeniu jej dobrego domu?
-Wiesz, że za tobą pójdę w ogień.  
-To jestem pewien. Chcę ją wychować. 
-Będziesz świetnym ojcem. 
-A ty matką. 
Cmoknął mnie lekko w usta. Poszliśmy z powrotem do środka. 
-Debbie. Chcielibyśmy porozmawiać na osobności. 
Weszliśmy do jej gabinetu. 
-Postanowiliśmy zaadoptować dziewczynkę. 
-Niech zgadnę. Lilly?
-Owszem. Ale skąd...
-Widziałam jak na was patrzy. 
Podpisaliśmy papiery i poszliśmy do Lilly. 
-Lilly- powiedziała Debbie- Lubisz tych państwo?
-Bardzo. 
-Chcieli cię zabrać do domu. Zgadzasz się?
Rzuciła się nam w objęcia. 
-Dziękuje! Kocham was!
-Leć się spakować. 
Dziewczynka pobiegła na górę. Po chwili zeszła z malutką, fioletową walizeczką. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do domu. Michael przez cały czas był uśmiechnięty. Weszliśmy do domu. Lilly trochę się chyba obawiała. 
-Śmiało- zachęcił ją Mike. 
Przekroczyła próg korytarza. 
-Pójdę im powiedzieć o Lilly- odrzekłam i cmoknęłam go lekko w usta. 
Weszłam do kuchni. 
-Hej- powiedziała Janet- Jak było?
-Dobrze. Mike zaadoptował dziewczynkę. 
Obie patrzyły na mnie z otwartymi ustami. Nagle popędziły do salonu. Zaczęły ją witać i mowić, że jest słodka i takie inne. 
-Chodź. Znajdziemy ci pokój- powiedziałam.  
Lilly słusznie podreptała za mną na górę. Daliśmy jej pokój obok sypialni mojej i Mika. Miała wygodne łóżko, szafki, duże okno na ogród, i śliczny dywanik. Zabrała też swoje zabawki. Po kolacji, poszłam się wykąpać i weszłam do łóżka. Po chwili Mike położył się obok i zaczął całować moją szyję i ramiona. 
-Mike, co ty robisz?- zaśmiałam się. 
-Całuję cię. Nie mogę? 
-Ja tak nie powiedziałam. 
Przyciągnęłam go do siebie. Nagle nasze drzwi się otworzyły. Spojrzeliśmy oboje w tamtą stronę. Stała tam Lilly w piżamce, trzymając w ręce misia. 
-Co się stalo królewno?- zapytał Mike. 
-Nie mogę spać. Miałam koszmar. 
-Chodź tu- powiedziałam. 
Dziewczynka wgramoliła się między nas. 
-To co ci się śniło?- podpytałam. 
-Sierociniec. Wszystkie dzieci. Smutne ściany i noce. Nie oddawajcie mnie. 
Mike cmoknął ją w czoło. 
-Nie bój się. Nigdy tego nie zrobimy. Kochamy cię. 
-Ja was też.
Wtuliła się w mój brzuch. Głaskałam ją po włosach. Mike uśmiechnął się do mnie. 
-A mówiłas kiedyś, że bedziesz złą matką. Dalej tak twierdzisz?
-Gdyby nie ty, to nie dałabym rady. 
Cmoknął mnie w usta. 
-Kocham cię Rose. 
-Ja ciebie też. 
-I naszą małą królewnę też kocham. 
-Ja rownież. Jest taka kochana i miła. 
-Dobranoc skarbie- pocałował mnie w czoło. 
-Dobranoc. 
Mike zgasił małą lampkę i zamknęliśmy oczy. Rano podniosłam ciężkie powieki. Lilly nie było obok mnie. 
-Mike. 
-Hm?- mruknął zaspany. 
-Gdzie Lilly?
-Zaniosłem ją w nocy do jej pokoju. 
Nagle dziewczynka wbiegła do naszego pokoju i wskoczyła na łóżko. 
-Wstawajcie, wstawajcie! Już rano! 
-Cześć księżniczko- powiedział Michael- Jak się spało?
-Dobrze. Ale wstawajcie, bo wesołe miasteczko przyjechało! Pójdziemy tam?
-Jasne. Co tylko sobie życzysz aniołku. 
-Hura!- krzyknęła ucieszona. 
Wstaliśmy, ubraliśmy się i po śniadaniu poszliśmy do wesołego miasteczka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz